Czy wspomniałam już kiedyś, że naprawdę kocham moją pracę i że zależy mi na moich uczniach, że lubię ich i przywiązuję się do nich, że naprawdę mnie obchodzą i że bez fałszywej skromności po prostu wiem, że jestem dobrym nauczycielem, który zawsze cholernie się stara? Jeśli nigdy nie ujęłam tego dość bezpośrednio, robię to teraz. Dlatego właśnie spala mnie poczucie bezradności i żal, gorzknieję jak stara baba, trwa to i trwa i końca nie widać..... Wszystko zaczęło się od drobnych, niezrozumiałych kombinacji naszej szefowej, prowadzących wprost do podzielnia i rozbicia zespołu, który świetnie funkcjonował, nie wiadomo po co i na co to było, chyba tylko, żeby niszczyć, pokazać, że ma się taką moc sprawczą. Ja wylądowałam w dwóch szkołach, z właściwą sobie bezmyślnością przywiązałam się do uczniów w obu, puściłam całą moją energię w dwa gwizdki, lekceważąc przeczucie, że to przecież nie może tak trwać i że ktoś mnie tu usiłuje w coś wmanewrować. Teraz na fali reform oświatowych, ale przede wszystkim personalnych oraz bezlitosnych rozgrywek na lokalnym szczeblu i tego, że moją placówką włada człowiek po prostu apodyktyczny, dla własnej satysfakcji kapryśnie manipulujący ludźmi i być może także zwyczajnie zły, w moim życiu zajdzie wiele zmian, co chyba jest jakimś tam rachunkiem wystawionym mi za to, że nie umiem kłamać i mam swoje zdanie, którego nie da się przerobić na warzywną papkę. Oprócz tego, co straciłam w ciągu ostatnich dwóch lat, teraz stracę też połowę klas, które lubię i nie wiem, jak im to powiedzieć, przesunięto mnie definitywnie do tego małego oddziału szkoły, który wyrzuca się poza obręb głównej placówki i tak naprawdę nieoficjalnie i w białych rękawiczkach poprzez serię bardzo dyskretnych, ale niezwykle niekorzystnych ruchów formalnych, skazuje się na niechybne wymarcie. Stracę miejsce, w które włożyłam wiele wysiłku i serca, moją klasę pokrytą pamiątkami, plakatami, i odciskami rąk, tysiącem wspomnień. Bezradnie patrzę, jak dzieją się wokół mnie rzeczy paskudne, jakieś obmowy, fałszywe pozory, knucie. Ilość osób, które kłamią i udają rośnie lawinowo, ale nie chodzi o to przecież, ani nawet o to, czy za rok lub dwa będę miała pracę, naprawdę to zwyczajnie żal mi rozstawać się z uczniami, których mam i z wspomnieniami, które oblepiają mury mojej klasy, z całym tym wysiłkiem, także emocjonalnym z ostatnich ośmiu lat, który obraca się na moich oczach w pył, czuję się, jakby ktoś chciał mi pokazać, że nie miał on ani sensu, ani wartości, a przecież tak nie było, nie jest, przecież ja to wiem, chyba. Jest mi smutno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz