Jeden z moich sąsiadów wyprowadza się i wyrzucił na śmietnik chyba całe swoje życie, śmietnik momentalnie spuchł i się zapchał, doprowadzając wielu ludzi, którzy także pragnęli wyrzucić trochę swoich żyć, do rozpaczy lub co najmniej gniewnej konsternacji, za to teraz mam przed domem śmietnik, w którym w zasadzie da się zamieszkać, są meble, są ciuchy, jest nawet telewizor, pralka też była, ale szybko wyszła, jest to dziwaczne zjawisko w sumie, wokoło tego śmietnikowego domostwa stoją (czy stały raczej) kwiatki doniczkowe, którym jesień ewidentnie nie służy, no i okoliczne kobiety w wieku mocno postbalzakowskim oraz ja zaczęłyśmy tych skazańców rozchwytywać, tym sposobem mam w domu wielkiego kaktusa, którego nie wiadomo gdzie dać; taki dziwny, mocno pachnący na liściach kwiatek, który kojarzy mi się z PRL i dzieciństwem oraz urzędami wszelkiej maści, bo w owym czasie, wszędzie coś takiego stało, zabrałam więc ten kwiatek przez dziecinny sentyment, no i mam orchideę do odratowania, której los jest dość niepewny; nie da się ukryć, że oto nadszedł dzień, w którym wzięłam coś ze śmietnika i zabrałam do domu... trochę jestem obrzydliwa, chociaż to tylko kwiatki przecież i de facto stały w okolicy śmietnika a nie w śmietniku, co chyba jednak stanowi pewną różnicę, tak sobie mówię...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz