no i miałam dziś jechać gdzieś, i od rana czułam, że to jest całkowicie bez sensu, szykowałam się więc rytualnie i bez przekonania, bo zdecydowałam jechać, to jadę, i co? i okazało się, że wszystko pomyliłam, bo przecież niedziela i świat działa inaczej... więc zrobiliśmy piękne dreptane kółko po okolicy, zmodyfikowaliśmy na pniu plany pośród drobnych szyderstw na temat mojej niegramotności (ten dzień Mała Mi oznaczyła w kalendarzy jako dzień, "w którym prawda wyszła na jaw") i wróciliśmy do domu, w sumie bez nadmiernego żalu, w gardle nadal mam piekło, a w głowie mi trzeszczy poprzez grubą warstwę Ibupromu i antybiotyku, i po prawdzie nie chciało mi się nigdzie jechać, zatem znowu otuliłam się domem, a że ciasto czekoladowe było w zaniku, a świeże figi błysnęły mi w oczy niedawno, to nagle zamiast podróżowania zrobiliśmy ciasto z figami, które było przedobre i znowu: trochę czytania, trochę sjesty, malutki spacer, sandacz i pizza (bo Mała Mi pizzy nie przepuści), czytanie, nieustanne sjesty, kawa, jakaś bajka, jakieś inne cosie, jesienne okopanie się przed światem najwyższej próby, tylko że dziś dom pachniał figami i ciastem jogurtowym, a ja pierwszy raz wypiłam herbatę Yerba Mate, nie porwała mnie smakiem, anginę nadal bym komuś oddała, ale takich domowych dni, w których nie wali się świat, nadal więcej poproszę
Super napisane. Musze tu zaglądać częściej.
OdpowiedzUsuń