poniedziałek, 13 lutego 2017

inne słowa sprzed tysiąca lat


obudziłam się dziś rano z tak zaciśniętymi szczękami, takim nieprzejednanym napięciem w całym ciele, że z trudem się rozprostowałam, czas wracać do codzienności, bo muszę do niej wracać, dla własnego dobra, trzeba żyć, trzeba pracować, wiadomo, ale mam też taką próżnię i zmęczenie jeszcze w sobie, że nagle nie chce mi się nic mówić do nikogo, zwyczajnie nie mam słów, zawsze miałam, a teraz wszystkie mi uciekły, w pracy jest to pewien problem, bo muszę przecież mówić, więc zmuszam się i mówię, było zresztą nawet dość przyjemnie zobaczyć dzieciaki po feriach, z nimi zawsze jest całkiem fajnie, ktoś mnie nawet dziś spontanicznie przytulił, co w gruncie rzeczy naprawdę mnie wzruszyło, nie lubię za bardzo fizycznego kontaktu, ale tym razem było to miłe i dobre jakieś, bardzo prawdziwe; tymczasem jednak wróciłam do domu i nadal zasklepiam się w mówieniu nic, także tutaj w moim quasi-pamiętniku nic przecież nie muszę, więc tylko skorzystam ze starych słów, gdzieś, kiedyś, tysiące lat temu zapisanych w czasach, gdy byłam galaktyką o wielu możliwościach;

aaa... mam dziś imieniny, zapomniałam... nikt nie pamięta o lutowych Katarzynach, nawet one same, moja mama pamięta i to wystarcza, no i jeszcze B. pamiętał, co było w sumie sympatyczne, i może wszystko przez te imieniny, ten 13., ten luty, to całe bezlitosne zimno, brak słońca, to musi być to, zwłaszcza chłód, potrzebuję wiosny, żeby rozgrzała mi krew, niech już ta wiosna przyjdzie zanim definitywnie zamarznę;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz