,,Zapach szczęścia,, to romans oparty na wielu urokliwych pomysłach, ale na poziomie pisarskiego rzemiosła napisany po prostu za słabo.
Przez połowę powieści poznajemy kluczowych bohaterów - ich rodzinę, znajomych, przeszłość. Mia mieszka w Bostonie i ma wręcz sielankowe życie, dopóki nie okazuje się, że choruje na białaczkę. To wywołuje w jej życiu zrozumiały kryzys, który przy wsparciu bliskich usiłuje pokonać. Dziewczyna fascynuje się pisarstwem Williama Garta, który.... okazuje się być drugą kluczową w powieści postacią. William mieszka w Londynie i od 5 lat pozostaje w żałobie po śmierci narzeczonej. Odsuwa się od ludzi, zawiesza twórczość artystyczną, zajmuje się tylko celebrowaniem swoich emocji i przeszłości... Losy bohaterów układają się tak, że każde z nich wybiera się w tym samym czasie na swego rodzaju wakacje do Grecji na wyspę Zakynthos. I to jest ładny pomysł na opowieść. Do tego piękne malownicze krajobrazy Grecji... wydaje się, że na poziomie treści wszystko sprzyja rozwojowi romantycznej opowieści, co zatem poszło nie tak?
W powieści obyczajowej, a także w romansie najważniejsze są relacje i psychologia postaci, to ich dotyczy fabuła, a tu można mieć wiele zastrzeżeń. Autorka poświęca połowę objętości powieści, aby opisać głównych bohaterów, ich życie oraz najbliższe im osoby. Jest to dość dużo, ale nie jest to zły pomysł. Dzięki temu można dobrze poznać i rozumieć postaci. Tylko że to okazuje się trudne. Mia jest uroczą, lecz trochę niedojrzałą dziewczyną, co można zrozumieć - jest młodziutka, naiwna, dość dokładnie opisano też jej przyjaciółki, rodziców, babcię i jej koleżanki, kolegę, szefa, jest to galeria postaci wśród których łatwo się zgubić i które pojawiają się w mocno powtarzalnych scenach rodzajowych. Ale i tu można się odnaleźć. Prawdziwym problemem jest jednak William, który okazuje się mężczyzną nudnym i niesłychanie neurotycznym. Celebruje śmierć ukochanej zamęczając nią wszystkich (łącznie z psem), jest tak nieprawdopodobnie skupiony na swojej stracie, ze myśli i mówi tylko o tym, zaniedbuje starzejących się rodziców (od 5 lat u niego nie byli, nie odwiedza ich nawet w święta, nie odbiera telefonów itd. itp.) i nie zauważa (sic!), że jego bliski znajomy i zarazem mąż jedynej przyjaciółki od dwóch lat nie żyje. William to postać absurdalna, bo wyolbrzymiona i niespójna, a przez to nieprawdopodobna życiowo, trudno go lubić, ale przede wszystkim trudno w niego uwierzyć. Nic o nim nie wiemy poza tym, że jest egoistą i żałobnikiem obsesyjnie myślącym o zmarłej Rose czy raczej rozdrapującym własne uczucia z tym związane i robi to naprawdę CAŁY CZAS. Ta przydługa ekspozycja może męczyć odbiorcę, ale obyczajowo bywa ciekawa, bo drugi plan bohaterów to interesujące postaci, poznajemy ich życiowe uwikłania, przemyślenia, miłosne historie, jest w tym powieściowy potencjał.
W drugiej części powieści dzieją się jednak rzeczy przedziwne.... Mia jest na wakacjach z przyjaciółką, Caroline i w hotelu poznaje Williama. Rozpoznaje w nim uwielbianego pisarza, ale pierwsza rozmowa wypada słabo, William ją zbywa i to dość arogancko, żeby nie powiedzieć bezczelnie i po chamsku. Później w różnych okolicznościach odbywają jeszcze cztery rozmowy, dość przyjacielskie, ale niewiele o sobie mówią, jakby nie otwierają się przed sobą i naprawdę nie sposób zrozumieć, dlaczego ich wzajemne zainteresowanie wzrasta. Nie wynika to ani z ich nielicznych spotkań, ani z osobowości, ani z dotychczas zbudowanej psychologii, ani z dość niemrawej dynamiki ich relacji. Po prostu Mia stwierdza, że jest zakochana i skromna dotąd dziewczyna zaczyna się w zasadzie narzucać pisarzowi, dochodzi nawet do sprowokowanego przez nią pocałunku. William tymczasem nie umie się odnaleźć, z jednej strony nadal obsesyjnie wspomina Rose, z drugiej ma zauważalną tylko dla niego samego słabość do nowej znajomej. W końcu osobno opuszczają Grecję każde z przekonaniem, że jest zakochane, ale to drugie nie jest dość zaangażowane... tylko, że te emocje kiełkują i potem rozwijają się z niczego. Druga rzecz: Mia... która ma białaczkę i niedawno skończyła chemię cieszy się bujną czupryną, intensywnie zwiedza, pije alkohol, chodzi na dyskoteki, ma dziki apetyt i w ogólne nie nosi znamion choroby, a jeszcze niedawno bała się, ze nie dożyje wyjazdu do Grecji, nie mogła jeść i traciła włosy. I jest tak jakby Mia, jadąc do Grecji, zawiesiła swoją chorobę na kołku, co burzy wszelkie życiowe prawdopodobieństwo. Tak się nie choruje... To nie jest prawda. I przy okazji powieść traci tu szansę na bycie ważnym, bo prawdziwym głosem o sytuacji osoby chorej na potencjalnie śmiertelną chorobę. Szkoda. Istnieją organizacje i fundacje zbierające dawców szpiku, o których można by tu wspomnieć bez szkody dla powieści, a nawet z dużym zyskiem dla jej merytorycznych walorów, skoro już zdecydowano się poruszyć tak poważny problem jak choroba nowotworowa. Poza tym w tej drugiej części utworu William też zachowuje się przedziwnie. Trzyma dystans, jest gburowaty i w żaden sposób nie zachęca dziewczyny. Za to upija się i spędza noc z przypadkową kobietą, a później traktuje ją dość obcesowo i nadal... trudno go lubić. Mówiąc w skrócie: postaci główne nie są spójne psychologicznie. Zakochują się jak dzieci, jak nastolatki, pod wpływem paru chwil i spotkań, choć w gruncie rzeczy w ogóle się nie znają. Bazują tylko na naiwnych wyobrażeniach o sobie i fizycznej fascynacji. Ta miłość, ta relacja... nie przekonuje. Nie ma fundamentów. Nie ma głębi.
Podobać się mogą opisy Grecji. Rzeczywiście są tak szczegółowe i klimatyczne, ze wręcz zachęcają, by tam pojechać. Rzecz w tym, że ,,Zapach szczęścia,, to nie jest turystyczny folder, tylko opowieść o ludziach i ich emocjach, więc dla powieści byłoby lepiej ograniczyć opis świata na rzecz budowania solidnych i przekonujących relacji oraz bogatszych i dojrzalszych psychologii oraz na rzecz prawdziwych, osadzonych w dialogach i monologach emocji, w które da się uwierzyć.
Finał... jest romantyczny, ckliwy, ocierający się o kicz i fantastykę, ale i to romansowi można wybaczyć. W końcu szukamy w nim uniesień, często łzawych i patetycznych. Natomiast nie wiadomo skąd te finałowe emocje wykwitły, bo postaci nie są skonstruowane tak, by nas do tego wybuchu uczuć znikąd przekonać. William, który w Grecji deklarował, że "coś czuje" do Mii, zresztą tylko na swoje potrzeby, bo przed nią nie zdradza się ani słowem, nagle w finale szaleje z miłości i wykonuje wiele znaczących gestów, by to potwierdzić, tylko że czytelnik nie wie i nie rozumie jak, skąd kiedy mu się to wzięło?.... zupełnie jakby bohatera fascynowała sama idea miłości, a Mia po prostu przechodziła obok i się przydała, by tę ideę urzeczywistniać.
Ewelina Kwiatkowska-Tabaczyńska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz