listopad to jest czas wielkich tęsknot, które wypełzają spod podłogi, ale przecież nie, tak naprawdę to przecież wysączają się ze mnie, i jeśli mowa o tych wielkich, to pamiętam sprzed wielu lat taką totalną tęsknotę z R., uwiera mnie do tej pory samo o niej wspomnienie i to jak ciągle próbowałam ją ograć, jaki to był wtedy wysiłek, teraz mijamy się z R. na ulicy i tamtego już nie ma, choć uwieranie zostało; pamiętam tęsknotę, gdy pierwszy raz bezmyślnie i głupio, w zasadzie sama złamałam sobie serce, gdy miałam 19 lat, dziś myślę o tym z uśmiechem, że taka byłam słodko naiwna, bo przecież to było nic takiego, sama tę tęsknotę sobie wymyśliłam i stworzyłam; teraz regularnie tęsknię za Małą Mi, gdy wyjeżdża, choć wiem, że wróci, na razie jeszcze wraca, tęsknię też za Betty i wrosło mi to w emocje tak, że chyba na stałe - to był krótki listopadowy przegląd tęsknot, niepełny i ułomny jak one same, jak ja;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz