Powieść Hanny Cygler "W cudzym domu" to utwór napisany przez uważnego mądrego pisarza, który nie tylko ma wiedzę o realiach historycznych i społecznych lat 80. XIX wieku, w których osadził akcję powieści, ale też przede wszystkim jest czujnym obserwatorem ludzkich relacji i emocji. Jest to opowieść na tyle bogata w znaczenia, że dla każdego czytelnika może ona być o czymś innym. Dla jednych będzie to romans, dla innych historia o przyjaźni, lojalności i zdradzie, jeszcze dla innych będzie to utwór o rodzinnych więziach rozbijanych przez okoliczności i historię albo po prostu o dojrzewaniu, dorastaniu, walce o szczęście, bo zważywszy ma wiek najważniejszych postaci pierwszego i drugiego planu "W cudzym domu" można także traktować jako powieść inicjacyjną. Dla mnie kluczowym tematem utworu Cygler jest tożsamość, nie tylko narodowa, ale przede wszystkim jednostkowa i kulturowa.
Początek powieści mnie nie zafascynował, akcja zaczyna się w Gdańsku, w zamożnej niemieckiej rodzinie, której podstawową troską jest dobrobyt rodu i korzystne mariaże dzieci, główny bohater - Joachim wydaje się nie mieć siły woli dość dużej, by się z tych nalegań rodziny wyswobodzić, sądziłam więc, że jego losy szybko staną się przewidywalne, no i do razu skojarzyłam to z "Buddenbrookami" Manna. Jest to oczywiście piękna inspiracja, ale zarazem wzorzec nie do przebicia. Później akcja przenosi się do Paryża, poznajemy drugą istotną postać, Luizę, niewinną i naiwną dziewczynę wychowywaną przez chciwą i dość bezduszną matkę, której dziewczyna całkowicie podlega. I znowu pomyślałam, że ta historia jest jakby wyjęta z prozy Balzaka i choć i to jest szlachetna inspiracja, to zarazem niebotycznie wysoko ustawiona poprzeczka, na takim skojarzeniu łatwo i szybko można stracić, bo Balzak był tylko jeden. Zniechęciło mnie też to, że choć miejscem akcji był Paryż, miasto piękne i bogate, to tło obyczajowe w tych paryskich rozdziałach jest skromniutkie. Jest kamienica, jest właścicielka, zatłoczone ulice i dziewczyna wychowywana przez zakonnice męcząca się w gorsecie - tyle wiemy o paryskich realiach lat 80. XIX wieku. No mało, no można by więcej... Ale bardzo szybko mnie ta powieść zaskoczyła. Pod wpływem biegu wydarzeń Luiza się zmienia i ucieka z domu, wskakuje (dosłownie) do pociągu! dziewczyna wychowana przez zakonnice! w niewygodnym gorsecie! i nie jest to bynajmniej tanim romansem podszyta czy nieprawdopodobna ucieczka, ale wyraz bardzo prawdziwej desperacji i walki młodej i pełnej lęku kobiety o wolność, w czasach, gdy kobiety nie za wiele tej wolności miały. Wkrótce zmienia się także Joachim, który pojawia się w powieści w kolejnych rozdziałach pod innym nazwiskiem i wydaje się, że zerwał wszelkie kontakty z bogatą rodziną, by postawić na karierę naukową. Zwraca też uwagę wprowadzona dość późno, ale zgodnie z logiką wydarzeń trzecia kluczowa postać w powieści, czyli radca Szuszkin - człowiek skomplikowany i tajemniczy, bardzo złożona osobowość, która w toku akcji okazuje się największym, tragicznym wręcz romantykiem tych pozytywistycznych czasów, w których osadzone jest "W cudzym domu". Ci bohaterowie zaskakują czytelnika nie tylko we wstępnej fazie powieści, ale także później, a mimo to pozostają wiarygodni i jest to wielka zasługa pisarki, która poprzez zdarzenia, zachowania, opisy, dialogi tworzy warunki dla tak przekonującego rozwoju osobowości swoich bohaterów. Dość szybko akcja utworu przenosi się też na tereny rozerwanej zaborami Polski, jest dworek, jest Warszawa, później tereny Syberii i to tło jest namalowane świetnie, są skomplikowane relacje narodowościowe - niejednoznaczne i trudne, oddające ducha tamtych trudnych nie tylko dla Polaków czasów, są realia obyczajowe, są uwikłania oraz przesądy społeczne, a także historyczne okoliczności wpływające na los postaci, jest pęd ku wynalazczości i nauce typowy dla drugiej połowy XIX wieku rozbijający się o zacofanie i ciemnotę. Są wreszcie piękne opisy miejsc: miast, wsi, dworku, miasteczek, ogrodów, pokojów, kawiarni czy celi więziennej itd. itp. Autorka ujawnia w tej powieści dużą wiedzę i rzetelność, co sprawia, że utwór zyskuje znaczące walory poznawcze i dobrze oddaje klimat opisywanych czasów. Można więc powiedzieć, że owszem "W cudzym domu" czerpie z tradycji prozy realistycznej drugiej połowy XIX wieku oraz początków wieku XX, ale ich nie kopiuje, dzięki temu nie jest ich kalką, tylko dziełem osobnym, pewnym ukłonem w stronę wielkich twórców. I tu brawo dla Hanny Cygler. Za solidny i wszechstronny XIX-wieczny research, za wiedzę, za mądre korzystanie z wzorców. Jeśli coś mi przeszkadzało, to incydentalne próby archaizowania języka (np. słówko "pierwej" w dialogach). Oczywiście konsekwentnie prowadzona archaizacja sprawdza się w powieściach historycznych, gdy oddaje koloryt epoki, ale we współcześnie pisanych powieściach, osadzonych zaledwie ok. 150 lat względem naszych czasów, w których najważniejsze są relacje, archaizowanie języka wydaje mi się zbędne. Koloryt epoki można oddać innymi środkami, a komunikatywności powieści służy język literacki, ale mimo wszystko współczesny. I chyba tym też tropem idzie przez zdecydowaną większość czasu Cygler w swojej powieści, która - trzeba to przyznać - jest językowo bardzo ładna i bogata (byłam na przykład pod wrażeniem tego, że w utworze obok rosyjskiego czy francuskiego pojawia się nawet język kaszubski).
Bardzo podoba mi się też kompozycja tej powieści. Zaczyna się linearnie, a podział na rozdziały cały czas uwzględnia główny nurt życia postaci i kluczowe etapy akcji, ale też pojawia się sporo retrospekcji, które uzupełniają wiedzę o głównych bohaterach z bardzo odległej, ale także niedawnej względem powieściowego Teraz przeszłości. Umiejętne skoki w czasie, takie zaglądanie w urywki przeszłości, sprawia, że postaci są bardziej złożone, czytelnik nie ma ich podanych na tacy, musi je odkrywać, uczyć się je rozumieć, a poza tym ma możliwość takiego autentycznego towarzyszenia bohaterom w tym, jak oni sami odkrywają siebie, nie tylko na poziomie osobowości, ale także tożsamości. Godne podziwu jest to, że przy tak wielu prowadzonych wątkach i regularnych retrospekcjach akcja się nie rozpada i jest z dużą uważnością prowadzona, nie ma niej luk, jest logika, prawdopodobieństwo, to ta kompozycja w dużej mierze współtworzy bardzo wiarygodne postaci, których losy odbiorcę obchodzą, bo ma on czas i miejsce w toku fabuły, by poznać bohaterów od wielu stron, w wielu sytuacjach, by pewnym sensie się z nimi "zaprzyjaźnić". Punkt kulminacyjny akcji ma natomiast taki szekspirowski wręcz rozmach i buduje tak duże napięcie, że przyznam, iż przez ostanie 50 stron nie mogłam się oderwać i pogoniłam wszystkich domowników, którzy naiwnie myśleli, że mogą mi poprzeszkadzać...
I teraz czemu dla mnie to jest historia o tożsamości.... bohaterowie właściwie nieustannie gubią się, nie wiedzą kim są, kim być powinni, odkrywają swoje narodowe korzenie. Joachim decyduje, że czuje się Polakiem, ale ma korzenie kaszubskie, a wychował się wśród pruskiej szlachty. Luizę wychowała matka Francuzka, ale ostatecznie dziewczyna marzy o poznaniu polskiej rodziny ojca i to jego nazwisko przybiera. Równie trudne tożsamościowo są ograniczenia rodzinne (z kim wypada lub nie wchodzić z znajomości i mariaże pod groźbą wykluczenia) i społeczne, np. podwójne standardy obyczajowe wobec mężczyzn i dość przedmiotowo traktowanych w społeczeństwie kobiet, przeciwko którym to standardom nieustannie buntuje się wyemancypowana Rosie - jedna z najbardziej barwnych i przyznam moich ulubionych postaci. Granice klasowe i narodowościowe stają w poprzek pragnień, miłości i emocjonalnych skłonności, mając realny wpływ na życie bohaterów. Ponadto w niemal każdej scenie odkrywają oni siebie, kim są, na co ich stać, jak zachowają się w sytuacji trudnej, czy wybiorą to, co łatwe, czy to, co słuszne, czy ważniejszy jest rozsadek czy rozum, namiętność czy lojalność? Tożsamości każdej z głównych postaci dojrzewa poprzez te doświadczenia, i to zarówno poprzez te dobre, jak i fatalne wybory, a czytelnik poznaje bohaterów coraz bardziej i coraz mocniej czuje się z ich losem powiązany.
"W cudzym domu" pomimo dużej liczy postaci nie zmierza w kierunku z pietyzmem komponowanych panoram społecznych, kluczowa pozostaje pierwszoplanowa trójka oraz urastająca w toku akcji do postaci pierwszoplanowej - Rozalia, reszta bohaterów to pewna rama dla tej czwórki, poza tym nie wszystkie klasy społeczne czy grupy etniczne mają swoją pełną reprezentację w utworze i to może trochę szkoda, bo autorka na pewno miała merytoryczny potencjał w tym zakresie. Nie ma jednak w tej powieści bohaterów źle narysowanych, papierowych, co uważam za pewne osiągnięcie, choć nie wszyscy z nich są równie wyraziści. Cudowną, wręcz magiczną postacią jest Wiera, zesłańcza kochanka Joachima. Ciekawie śledzi się też niemal kryminalną intrygę z udziałem Teofila i Maksa oraz rozwój przyjaźni Luizy i Rosie. Niekiedy było mi nawet trochę szkoda, że niektórym z istotnych bohaterów nie dano więcej głosu. Chyba największą stratą jest dla całości to, że autorka za mało uwagi poświęca Gastonowi. Ma on wielki wpływ na losy Luizy i jest świetnie zarysowaną na początku postacią, a potem na wiele rozdziałów znika i nie wiemy o nim nic poza tym, że regularnie koresponduje z Luizą. Po latach pojawia się już jako inny człowiek niż młodzieniec, którego poznaliśmy w pierwszym rozdziale i ta rozwojowa luka w żaden sposób nie zostaje uzupełniona, Luiza relacjonuje jego karierę pokrótce, ale wydaje się, że można było tej osobowości, która pod koniec akcji okazuje się dość znacząca, poświęcić więcej uwagi. Prosta rzecz - wystarczyło dać czytelnikowi dostęp do jego listów do Luizy i opisać bohatera poprzez jego zmieniającą się z biegiem lat relację z tą kluczową bohaterką. Stratą jest też w moim odczuciu odsunięta od głównego nurtu akcji w drugiej części powieści postać dziadka Luizy. Trochę to był dziwak, ale za to wyrazisty, specyficzny, pięknie skonstruowany charakter, trochę tragiczny nestor ginącego rodu, jego rozmowy z wnuczką były znakomite i nagle.... znika z akcji, a potem wiemy tylko, że umiera i pamięta wówczas o wnuczce, choć nie do końca wiadomo dlaczego, bo ta relacja jakby uległa obustronnemu zerwaniu, zatem jego motywacje są co najmniej zagadkowe i niejasne. Jednakże muszę tu też przyznać, że w zakresie relacji, ich budowania i opisu, prowadzenia czytelnika przez rozwój emocji postaci, powieść jest bardzo przekonująca i naprawdę angażuje czytelnika. To są relacje, którym się wierzy, które można odnosić do swojego życia, bo mają wiele uniwersalnych walorów. Wśród nich najsłabszą podbudowę fabularną miał tylko wątek Czarodziejki, która pojawia się w życiu Szuszkina, ale choć ciut wbrew prawdopodobieństwu jest to zarazem wątek tak uroczy, że dałam mu się zbałamucić.
Za możliwość przeczytania powieści dziękuję:
autorce Hannie Cygler oraz organizatorce book tour Ewelinie Kwiatkowskiej-Tabaczyńskiej, czyli zaczytanej ewelce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz