piękny film, elegancki, intymny, mądry, urzekło mnie to, bardzo, Banderas jak dla mnie zasłużył na Oskara, nigdy nie był Taki, wyrazisty i indywidualny, a zarazem uniwersalny; Penelope Cruz przecudna... gdybym nie była sobą, chciałabym być Penelope, ale taką Penelope jak tutaj, w tym filmie, ultrakobiecą Penelope; no i Almodovar, najlepszy od.... no od bardzo dawna, taki jak zawsze, ale inny, nowy, dojrzalszy, pełen blasku i bólu;
Asia po filmie powiedziała "Napisz esej", więc napisałam, napisałam z przyjemnością, bo czemu nie, bo mogłam, bo chciałam coś Asi dać, coś niepoliczalnego, coś osobistego, ucieszyła się i chyba tylko o to chodziło
ESEJ DLA ASI
Byłyśmy
na filmie Almodovara „Ból i blask”.
-
Dobrze, że nie każesz mi pisać o tym eseju na jutro, na dwie strony –
powiedziała Asia po filmie.
-
Ale czemu nie? – głupawo spytałam ja.
-
No to napisz! - Więc wyszło na to, że piszę. Esej. O konieczności bólu i
wszechobecności blasku.
******
W
jednej z pierwszych scen filmu pewna aktorka pyta głównego bohatera, Salvadora
„Nie piszesz, nie kręcisz już filmów, co będziesz teraz robił?”, a on bez
zastanowienia odpowiada: „Nie wiem. Po prostu żył”. Wydało mi się to od razu
genialnie proste rozwiązanie, także moich własnych mocno aktualnych rozterek,
bo być może rzeczywiście jest tak, że życie samo w sobie jest wystarczającym
wyzwaniem. Poza tym jednak - i można to zauważyć obserwując losy Salvadora -
życie ma także swoje orbity, stałe linie, które wytyczają jego bieg. Almodovar stworzył
osobisty, sentymentalny film i pokazał, że jego egzystencjalne orbity to BÓL i
BLASK. Czysto fizyczny ból starzejącego się ciała, który umie być wystarczająco
dotkliwy, by okradać codzienność z wszelkiego blasku, a także głęboko skrywany
ból duszy, który paraliżuje głównego bohatera filmu, zamyka go, odsuwa od
świata. Salvador jest osaczony przez cierpienie, ale paradoksalnie to ono
przypomina mu o jasnych i pełnych blasku momentach życia, składnia do ucieczki w
świat wspomnień, przeżywania na nowo najważniejszych relacji, dawnych miłości, zapomnianych
przyjaźni, a nawet do odkrywania ponownie własnej sztuki, a to z kolei w
niespodziewany sposób rozjaśnia i ocala jego życie. Grany przez Banderasa
starzejący się reżyser sięga w pewnym momencie po heroinę, by zagłuszyć
samotność i liczne dolegliwości ciała, a następnie, aby ją zdobyć, decyduje się oddać
bardzo intymne, romantyczne opowiadanie aktorowi (którego zresztą w gruncie rzeczy nie za bardzo nie
lubi), żeby mógł zrobić z tego dzieła monodram. Ten rozpaczliwy gest wywołany
przez ból, dzięki serii przypadków doprowadza jednak do spotkania Salvadora z człowiekiem,
którego niegdyś bardzo kochał i to jedno spotkanie, pełne emocji, sentymentów i
wspomnień wprowadza odmianę, ono wystarcza, by przywrócić życiu bohatera blask,
by zmotywować obolałego Salvadora do porzucenia nałogu, do troski o zdrowie, docenienia
przyjaciół, a ostatecznie do tworzenia nowych filmów.
Ból
i blask to koleiny, które wytyczają bieg życia – tak właśnie mówi do mnie w tym
filmie Almodovar, to usłyszałam. Szymborska napisała to kiedyś nieco inaczej:
„moje znaki szczególne to zachwyt i rozpacz”, ale przecież pomimo innego doboru
słów, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że są to dokładnie te same co u Almodóvara
krawędzie egzystencji. Ból i blask, zachwyt i rozpacz, cierpienie i piękno – a
żadne z nich nie jest ani dobre, ani złe, bo zwyczajnie nie mieszczą się w tych
kategoriach i nie da się ich wartościować, one po prostu są, istnieją,
wdrukowane w człowieka, w jego przeżycia, doświadczenia, emocje, czy po prostu w
los.
Ważnym
motywem w filmie Almodóvara jest relacja Salvadora z matką oraz wspomnienia o niej.
Jej troska o dom, zapobiegliwość, pracowitość, nieustanna krzątanina, czułość
wobec syna, śpiew, jej siła - to matka kształtuje syna jako człowieka, mężczyznę
i jako artystę, ojciec wydaje się przy niej postacią epizodyczną, którą ledwo się
pamięta i do której przywiązuje się nieporównywalnie mniej uwagi. W jednej z
ostatnich rozmów Salvador mówi do matki: ”Przepraszam, że nie byłem takim
synem, jakiego sobie wymarzyłaś (…) .Zawiodłem cię, bo byłem sobą. Przykro mi.”
Ważne i trudne słowa, a przecież pomimo tego bólu relacje między synem i matką
są pełne miłości i czułości, a ich wzajemne przywiązanie nie słabnie z biegiem
lat. Zatem nawet w tym wątku ból i blask okazują się nierozłączne. Cały film Almodóvara
jest ich pełen, to one bowiem są nieusuwalną częścią życia i przeznaczeń
każdego z bohaterów. To jednoczesne doświadczenie bólu i blasku wydaje się więc
w perspektywie filmu Almodóvara uniwersalne, bo nie tylko każdy może go doświadczyć,
ale każdy go doświadcza, choć niekiedy potrzeba czasu i odpowiedniej
perspektywy, aby człowiek umiał to dostrzec i zauważyć. I może właśnie dlatego
starzejący się Antonio Banderas, niegdysiejszy amant, jest w tym filmie przede
wszystkim zachwycającym człowiekiem, znacznie piękniejszym niż w swoich
poprzednich filmach, widzimy go w jego cierpieniu i w pięknie jego doświadczeń,
a to jest bardzo prawdziwe, to czyni go bliskim.
Stephen
Crane w wierszu „Na pustyni” napisał:
„Ujrzałem nagą bestię
Co przykucnęła na ziemi
Trzymała w rękach swe
serce
Pożerając je.
Spytałem: czy to dobre
bracie?
Gorzkie jest, gorzkie –
odrzecze,
Lecz mi smakuje,
Bo gorzkie
I bo to moje serce.”
O
tym jest film Almodóvara, o tym jest życie Salvadora, o tym jest każde ludzkie
życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz