spałam dziś do południa, jakbym straciła przytomność, nieprzerwanym, głębokim snem, potem postanowiłam, że muszę wstać, choć była taka część mnie, która mówiła: Nie wstawaj, zakop się głębiej, bardziej... - mimo to postanowiłam wstać i wyjść, zrobić coś ze sobą, więc pobiegłam przez las i długo tak biegłam, dość długo, by czuć jak wszystko we mnie dygocze, jak boli mnie ten wysiłek, być może rzeczywiście nie ma takich rozterek, których nie da się rozwikłać w trakcie kilkunastokilometrowego biegu, a jeśli są, to widać pozostają nierozstrzygalne, przemyślałam to, co było możliwe do przemyślenia, resztę odłożyłam na mocno odległe "kiedyś"; biegnąc, otrzepałam się jednak trochę z moich przygnębień, niepokojów i gryzących myśli, w lesie wszystko jest teraz wściekle zielone i pełne słońca, co sprawia, że mimowolnie myślę sobie, że życie jest albo przynajmniej bywa piękne, biegowe endorfiny też nie są bez znaczenia, jest lepiej, jest inaczej, w każdym razie wstałam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz