osobność jest bezpieczna i ciężko się z nią rozstać, odstrasza mnie od tego gestu sam strach, przecież nasze ludzkie historie nie kończą się dobrze, kończą się stratą, kończą się rozstaniem, wszystkie bez wyjątku kończą się mniej lub bardziej definitywnym NIE, paraliżuje mnie zatem czysto potencjalna możliwość żalu, sama obawa jak bardzo mógłby mnie on spopielić - kiedyś, jakoś, skradam się nie dowierzając własnym krokom, nierzadko nie ufając samej sobie, rozglądam się czujnie jak więcej niż zdziczałe zwierzę, jestem sama sobą zaskoczona, że aż tak, że jestem aż taka, że taka się stałam; dziś moja koleżanka, starsza znacznie ode mnie (a rzeczywiście mam zwyczaj uważnie słuchać starszych kobiet) mimochodem wciągnęła mnie w osobistą rozmowę, zaczęło się od jej wnuków, a skończyło na zaskoczeniu w stylu, "jak to możliwe, że ty nikogo nie masz? naprawdę? powinnaś mieć, człowiek nie jest stworzony do życia w samotności", Anka oczywiście ma rację, być może to dlatego wykręciłam się sianem od dalszej rozmowy - nie mam czasu, nie umiem, nie chcę, takie tam.... przede wszystkim nie mam czasu, bo praca, bo Mała Mi, wiadomo, czas - mój ulubiony wykręt, ale tak naprawdę chodzi tylko o nieufność i strach, bo przecież poznałam ciekawego mężczyznę i co? i nic, i wszystko, oprócz wzajemnej fascynacji widzę między nami czujność i niepokój, asekuracyjny rozsądek i chodzenie po krawędziach, całkiem blisko, ale byle nie za blisko, odstrasza mnie strach produkowany przez nas oboje każdego dnia i nie wiem, co z nim zrobić, więc nie robię nic, strach wymienia się przecież tylko na strach, a zaufanie na zaufanie, jestem idealistą, który nie sięga do własnych przeświadczeń, a przecież... no właśnie, a przecież....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz