Jest w pisaniu Krajewskiego coś, co mnie niezwykle absorbuje i pociąga, nie umiem tego dookreślić, więc zapewne świadczy o tym, że rzecz jest wieloskładnikowa. Bo po pierwsze to Breslau... jak czytam o Mocku to żyję w Breslau, chodzę przez Breslau, jem, piję i umieram trochę w tym Breslau, i podoba mi się to. Po drugie Mock... nie żebym go nadmiernie lubiła, facet jest trudny, pełen sprzeczności, błyskotliwy, a jednak skłonny do prostactwa, porywczy alkoholik, wykształcony manipulant, skłonny do przemocy, ale i pełen wyrafinowania, smakosz recytujący Horacego w jakże częstych chwilach wzburzenia, no z której strony by nie spojrzeć nie jest to postać posągowa, przynajmniej nie na płaszczyźnie etycznej, a jednak śledzę jego losy z ciekawością, jednak pochylam się nad jego życiem i wierzę w tego człowieka, jakby był prawdziwy i podziwiam jego życiową energię i męską siłę, nawet jeśli nie zawsze się z nim zgadzam czy wręcz nie zawsze się zgadzam na to, co robi i jak. Po trzecie intryga - no nie umiem przewidzieć finału! jestem jak dziecko w lesie i tylko mogę iść za nitką wydarzeń od początku do końca, nie wiedząc, co będzie dalej, a gdy już wiem, to żeby naprawdę zrozumieć, żeby posklejać całość, muszę być skupiona, muszę przynajmniej zapamiętywać informacje, ludzi, detale, i to też mi się podoba, to, że mnie to angażuje, że się ode mnie takiego zaangażowania wymaga.
"Koniec świata w Breslau" osadzono w latach 20. XX wieku. Tajemnicze dziwaczne morderstwa. Człowiek zamurowany w ścianie, inny rozczłonkowany we własnym domu... nic nie łączy ofiar i w tym wszystkim Mock, którego zmysły przytępia wypijany co dnia alkohol i nieustające nieporozumienia z młodą żoną. Trochę brak tej fabule równowagi, bo śledztwo Mocka przez sporą część powieści staje się tylko tłem dla coraz bardziej burzliwego życia osobistego detektywa. Wręcz można mieć poczucie, że kryminalny nerw słabnie i w gruncie rzeczy "Koniec świata w Breslau" jest powieścią obyczajową czy psychologiczną. Mock przeżywa w niej swoje osobiste katastrofy. Kryzys małżeństwa, kryzys miłości, kryzys w relacjach z bratem i ukochanym bratankiem, nieustannie wiszącą nad nim groźbę utraty pracy, kryzys w relacjach z przyjaznym i oddanym dotąd Smolorzem, zagrożenie ostatecznym upadkiem w szpony alkoholowego ciągu, wiodącego do śmierci. Każdy dzień wydaje się dla Mocka wysiłkiem i walką. Rzeczywistość przynosi mu w tej powieści kilka jego osobistych i bardzo dotkliwych końców świata, z których każdy mógł go unicestwić, a jednak Mock trwa. W finale zagadka kryminalna i problemy z życia osobistego Mocka spotykają się w zaskakującym, wręcz fatalistycznym splocie wydarzeń. I Mock doświadcza w tej powieści Apokalipsy, o której będzie pamiętał i która będzie przeżywał przez lata, czując się współodpowiedzialnym za zło, które nie tylko jego wówczas dotknęło. Nawet leżąc na łożu śmierci detektyw będzie wspominał śledztwo, które nawał roboczo "Mordercą z kalendarza" oraz związane z nim wydarzenia, bo i taką własnie perspektywę oglądu opisanych wydarzeń autor nam zapewnia, tworząc dla fabuły powieściowej ramy, w których przenosimy się do roku 1960, gdy umierający Mock rozmawia z Anwaldtem o jedynych rzeczach, których w życiu żałuje.... Wiele jest końców świata w Breslau. Oczywiście tytuł powieści w najdosłowniejszym odczytaniu dotyczy przede wszystkim intrygi kryminalnej oraz rozkwitających w latach 20. praktyk okultystycznych, z których część miała apokaliptyczne inklinacje. Przede wszystkim "Koniec świata w Breslau" jest to jednak dla mnie powieść o stratach, o życiu wymykającym się człowiekowi spod kontroli, o tym, że jak się wali, to zwykle wszystko na raz, to jest powieść o Mocku i o tym jak próbuje przetrwać jeden z najtrudniejszych okresów w jego biografii.
Marek Krajewski "Koniec świata w Breslau" |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz