lubię czasami wrócić do klasyki, odkleić się na chwilę od współczesnej literatury i wrócić do powieści o sto czy dwieście lat starszych: realizm w najlepszym wykonaniu, trzecioosobowa narracja z MPZ, piękne społeczne panoramy, rozmach i dokładność, z jaką opisuje się świat, obyczaje, miejsca, ludzi, cierpliwie budowana psychologia postaci, to są fundamenty współczesnej epiki, do których mam słabość i do których wracam z przyjemnością; "Buddenbrooków" kupiłam jeszcze na studiach, woziłam ich i gubiłam kilka razy, a oni ciągle czekali na przeczytanie, bo Manna oczywiście w typowy dla mnie przeambicjonowany sposób zaczęłam do "Czarodziejskiej góry" (tak jak Dostojewskiego od "Idioty", gdy miałam 17 czy może 18 lat i nie byłam w stanie ani w pełni zrozumieć, ani docenić tej powieści, za to nigdy nie czytałam "Biesów", które nieustająco mam w planach...), ale wracając do debiutu Manna, Teraz zrobił się czas na "Buddenbrooków" i przeczytałam ich z przyjemnością i podziwem, bo to jest pięknie zbudowane, to naprawdę wspaniała saga rodzinna, podtytuł brzmi "Dzieje upadku rodziny".... ale ja - choć z perspektywy całości rozumiem wymowę tej podanej już w tytule sugestii - nie do końca tak to widzę, "Buddenbrookowie" ukazują po prostu losy pewnej typowej dla swoich czasów kupieckiej rodziny, ktoś się rodzi, ktoś umiera, ktoś kogoś czule kocha, a ktoś inny skrycie nienawidzi, niektóre małżeństwa żyją długo i szczęśliwie, a inne wręcz przeciwnie, rodzą się dzieci, które przerastają oczekiwania rodziców albo kompletnie je zawodzą, czasami jest lepiej, czasami gorzej, przede wszystkim czasy się zmieniają, a ludzie wraz z nimi - zwykłe koleje ludzkiego losu, opowiedziane z uważnością i pietyzmem, mocno osadzone w XIX-wiecznych realiach, ale zarazem bardzo uniwersalne, bo takie matki, tacy ojcowie, córki, synowie, takie rodzinne relacje, uwikłania, naciski oczekiwań, tradycji, cudzych spojrzeń, więzy emocji i wspomnień - to jest ponadczasowe, a ta ponadczasowość jest podobno jedną z cech arcydzieła i jestem pewna, że nie ma także obecnie czytelnika, który by w tej sadze nie znalazł czegoś o sobie, o swoich domowo-rodzinnych specyfikach, ja w każdym razie znalazłam; poza tym bardzo podoba mi się, że swego rodzaju stałym punktem i jedną z kluczowych postaci jest pięknie zbudowana kobieca bohaterka, Antonina Buddenbrook, która towarzyszy czytelnikowi przez całą powieść, którą zna się przez to najlepiej, i która pomimo swoich wad jest postacią w swej emocjonalnej uczciwości, prostolinijności, a zarazem uwielbieniu dla rodziny i jej tradycji osobowością bardzo autentyczną i ujmującą, i... w sposób zupełnie dla niej samej nieuświadomiony i pozbawiony premedytacji jest to w swoich czasach kobieta niezwykle postępowa i z biegiem czasu coraz bardziej niezależna; podsumowując: gdybym miała powiedzieć, z jakim słowem kojarzy mi się ta powieść Manna, to pierwszym skojarzeniem byłoby "solidny" - kawał pisarskiego rzemiosła, rzetelność, porządek, ale też ładna historia o rodzinie, tragizmie i mimo wszystko pięknie ludzkich losów, tak, to była duża przyjemność ten Mann
|
Tomasz Mann "Buddenbrokowie" |
|
Tomasz Mann "Buddenbrokowie" |
|
Tomasz Mann "Buddenbrokowie" |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz