środa, 27 maja 2020

" (...) zmiana to jedyny pewnik w życiu" - Kamila Mitek "Na śniadanie.... tort szpinakowy" book tour 26 (29/52)

"Na śniadanie... tort szpinakowy" Kamili Mitek to więcej niż dobra powieść obyczajowa. Powiem nawet tak: popularna literatura obyczajowa powinna być właśnie TAKA, tego od niej oczekuję. Lekki styl, ładne (poprawne) pisanie, inteligentne poczucie humoru, spójność wizji i wątków, ale pod tym wszystkim także istotne, zupełnie niebłahe przesłanie: nie bój się zmian, walcz o siebie, otwórz się na świat i ludzi. Bardzo udana powieść, którą można (i warto) ze sobą zabrać wszędzie.

Główną bohaterkę powieści, Asię poznajemy w trudnym momencie jej życia (stara piosenka w wykonaniu Krystyny Jandy "A ja jestem proszę pana na zakręcie..." grała mi w głowie przez cały początek utworu...). Asię zdradził i porzucił mąż, w dodatku dla pięknej kobiety, z którą Asia pracuje w jednej firmie i której przygotowania do ślubu z swoim byłym małżonkiem chcąc nie chcąc musi obserwować. I co ona na to.... Początkowo nic... zahukana i uległa wobec dominującego i despotycznego męża dziewczyna trochę nie umie odnaleźć się w życiu bez niego, jest zagubiona i zrozpaczona. Stara się skupić na opiece nad  ponad wiek dojrzałym 7-letnim synem, usiłuje pracować, żyć samodzielnie, odbudowywać powoli swoje życie. Mimo wrodzonego poczucia humoru, z którym Asia referuje swoją sytuację i codzienne zmagania, nie da się tej dziewczynie nie współczuć. I to jest w tej powieści świetne, nieustannie zachowywana jest subtelna równowaga między śmiechem i poważnymi refleksjami o zmienności życia. Nie da się nie kiwać z politowaniem i uśmiechem głową, patrząc jak bohaterka dewastuje swoje włosy myląc w porannym pośpiechu spray z klejem i jak spóźniona odwozi syna na trening, biegnie w panice do fryzjera, a potem cichaczem przemyka się do pracy, tym bardziej że język, którym posługuje się Asia jest pełen autoironii i dowcipnego dystansu do ludzi i świata. Z drugiej strony śledzenie jak zakompleksiona i niepewna swojej wartości bohaterka zaczyna być kobietą samodzielną, odkrywa własne pragnienia i zdolności, odważne walczy o swoje szczęście oraz niezależność i z trudem zachowuje fason na ślubie byłego męża skłania odbiorcę do wielu zupełnie poważnych refleksji i budzić może wiele emocji. Czasami zmiana nawet jeśli jest powiązana ze smutkiem i życiową katastrofą bywa zaczynem czegoś dobrego, początkiem odnowy - takie przesłanie wydaje się płynąć z losów Asi.

"Na śniadanie... tort szpinakowy" jest też powieścią, która w gruncie rzeczy tematycznie jest bardzo bogata, a zarazem zachowuje cały czas kompozycyjną spójność i niezwykłą lekkość stylu, która czynią ją książką po prostu przyjemną w lekturze. Jest to więc powieść o miłości i to ukazanej w kilku odsłonach, bo wątków miłosnych jest kilka, a każdy ma swoją specyfikę (oczywiście Dawid Szramowski jest tu najważniejszy, wydaje się wręcz niemal ideałem mężczyzny wyciętym z kobiecych marzeń, trochę to taki rycerz na białym koniu naszych czasów, ale w bardzo pozytywnym sensie tego skojarzenia, do romantycznej warstwy powieści bardzo taka postać pasuje). "Na śniadanie... tort szpinakowy" jest też w dużej mierze powieścią o przyjaźni i sile, którą daje ona człowiekowi, powieścią o rodzinie i jej wpływie na jednostkę, a także o tym, jak niedobrze jest nadmiernie ulegać złudnemu i powierzchownemu pierwszemu wrażeniu i że w ogóle inni ludzie, zwłaszcza ci, którym trochę zazdrościmy, obserwując ich pozornie idealne życie, często czy nawet prawie zawsze nie są tacy, jacy się być wydają i warto o tym pamiętać. Utwór Kamili Mitek jest także opowieścią o przebaczeniu, o rodzicielstwie, o zdradzie, a nawet o toksycznych związkowych relacjach. I myślę (powtórzę się, ale co mi tam), że dokładnie taka właśnie powinna być dobra popularna literatura obyczajowa. Powinna dotykać uniwersalnych doświadczeń człowieka, a zarazem podawać mu je w nieprzytłaczającej, choć skłaniającej go do przemyśleń formie. I to się Kamili Mitek świetnie udaje. Jej powieść to dobra rozrywka, bardzo przyjemna lektura, która daje wiele dobrych emocji, dobrej energii, wlewa optymizm w czytelnika, angażuje jego emocje, szczerze bawi, a zarazem jest wartościową poznawczo historią o ważnych przeżyciach i doświadczeniach.

Czy można na coś pomarudzić?.... pewnie można, choć nie jestem pewna czy warto, bo jest to książka naprawdę dobra. Przyczepiłabym się odrobinę do tego, że postaci funkcjonują w pewnym wąskim kręgu znajomości, wcześniej czy później okazuje się, że prawie każdy tu każdego skądinąd zna i wszystkie relacje działają trochę jak system naczyń połączonych. Autorka stara się, żeby rozwój wydarzeń i przeżyć był domknięty w ramach galerii kluczowych postaci, nie do końca zgadza się to jednak z realiami miejskiego życia, które raczej sprzyja wielu różnym, incydentalnym kontaktom i pewnej anonimowości. No i są dwa trochę zarzucone watki, które były ciekawe, ale zgasły w toku fabuły. Po pierwsze Misiaczek... mąż najlepszej przyjaciółki Asi, czyli pięknej Oli. Czytelnik nie ma szansy go poznać, prawie nie widzimy go ani nie słyszymy, jakby był tylko taką kartonową figurą, potrzebną, żeby zbudować dalej losy Oli, a tymczasem danie mu czasami głosu, np. w rozmowie z żoną w decydujących dla ich związku sytuacjach, mogłoby być interesujące i pokazać chociażby tę starą prawdę, że nie wszystko złoto, co się świeci. No i jeszcze.. wątek, którego mi szczególnie żal, w kilku scenach pewna starsza kobieta, kwiaciarka wydaje się mieć romantyczną więź z jednym z klientów swojego sklepu, jest kilka takich sygnałów, a potem ten wątek ginie i zostaje zapomniany, szkoda, bo ładnie kiełkował i fajnie uzupełniłby dość dramatyczną historię miłosną związaną z rodzicami Asi. Są to jednak wszystko szczegóły, które nie rzutują na całość i mogą być widziane tylko moim czepiającym się okiem. "Na śniadanie... tort szpinakowy" jest bowiem powieścią zdecydowanie udaną, czasami wręcz zaskakującą świetnymi rozwiązaniami i elementami. Przykładowo:  bardzo udanym pomysłem było powolne wygaszanie wątku byłego męża i jego nowej żony. Tak jak znikali oni z życia bohaterki, jak waga tych postaci blakła w świecie Asi, tak znikali oni z głównego nurtu fabuły i pięknie się te dwie rzeczy splotły. Z oczu czytelnika też ta dwójka znika dokładnie wtedy, gdy przestają być dla niego interesujący, ich przyszłości z łatwością można się domyślić, a Asia jest od nich obojga niejako fabularnie i emocjonalnie uwolniona. Bardzo podobały mi się też pełne szczegółów opisy miejsc, nie za długie, ale dość rozległe, by łatwo i plastycznie namalować świat powieściowy, co zawsze daje postaciom ciekawy kontekst, pozwala lepiej je rozumieć, no i działa na wyobraźnię odbiorcy. Mocną stroną są też dialogi - pełne dynamiki, dowcipu, prawdopodobne życiowo, jednorodne stylistycznie. No i warta uwagi jest też subtelnie erotyczna, symboliczna w kontekście głównego wątku romantycznego wymowa tytułu powieści.... lubię i doceniam taką elegancką, pozbawioną wyzywającego charakteru, podskórną erotykę w powieściach obyczajowych. Trzeba to umieć, trzeba mieć wyczucie, inteligencję i klasę, żeby taki delikatny erotyzm w powieści budować, zatem brawo dla autorki.

Wychodzi na to, że niemalże wszystko mi się podobało. Czy było czasami za słodko, zwłaszcza w finale?..... no było, ale po prawdzie chciałam, żeby losy postaci, które polubiłam skończyły się na słodko. Czy bywało niekiedy przewidywalnie w rozwoju akcji, zgodnie z bajkową zasadą: dobrych nagrodzono, a źli dostali po nosie? oj bywało, ale miało to swój urok i stanowiło część pozytywnego klimatu całej powieści, więc się na tę bajkowość zgadzałam. Widocznie zarówno w życiu, jak i w literaturze nie zawsze potrzebujemy dramatów i trzęsień ziemi, czasami jest bardzo dobrze, gdy okazuje się, że po prostu może być i tak, że wszyscy żyją długo i szczęśliwe.

Za możliwość przeczytania tej bardzo przyjemniej powieści dziękuję organizatorce book tour Monice z Zaczytanego Świata Moni oraz autorce Kamili Mitek.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz