krótka teoria dziania się w praktyce ("Ant-Man" i nie tylko)
Dziś się działo, co jest doskonałością samą w sobie, bo przy braku dziania się jestem jak wąż pochłaniającym swój własny ogon lub bestia z wiersza, który, kiedyś już cytowałam - potworem pożerającym własne serce, stagnacja mi nie służy.
Zatem.... ocalające "dzianie się": zdałam egzamin na mianowanie z maksymalnym rezultatem za co dostałam (oprócz stosowanego dokumentu), sporo gratulacji, kwiatki i szampana w samo południe. Byłam w kinie na familijnym filmie komercyjnym - rzecz przyjemna i - czego raczej nie widać na spotach reklamowych - zabawna, drugi plan aktorski - super, brutalnej przemocy wbrew pozorom nie ma, niezła rozrywka, choć pomontowana mocno tak sobie, wersja reżyserska byłaby zapewne lepsza i dłuższa, ale przynajmniej nie byłoby logicznych luk w fabule, w gruncie rzeczy nie ma się aż tak o co czepiać, przyzwoite, lekkie, łatwostrawne kino o superbohaterze, wyraziste dobro, zło, świat w wersji komiksowej, w swoim gatunku nie najwyższa półka, ale przyjemna, nienamolna produkcja. I jeszcze dziś: wielkaaaa pizza, lody (jogurtowe, mniam), spacer po deptaku, nowa sukienka, wizja spokojnego, leniwego wieczoru, bo przecież jakoś, gdzieś trzeba zacumować w końcu, a pojutrze znowu: morze, czyli wakacje w pełnym znaczeniu tego słowa. Jestem zadowolona. Dobry dzień, dobry czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz