wychodzi na to, że namiętnie chadzam do kina.... taka forma wakacji, dziś bajka i....
dawno się tak nie spłakałam na bajce, na niczym chyba, ryczałam od połowy filmu regularnie, a końcówka mnie zmasakrowała (nie ja jedna płakałam jak bóbr, po całej sali słyszałam dmuchanie nosów i chlipanie), choć film nie jest smutny i nie kończy się tragedią, po prostu daje po emocjach (co ciekawe bardziej uderza w dorosłego niż w małego człowieka, bo dzieciaki po prostu przednio się bawiły); no i teraz w sumie, o co chodzi... film pokazuje, że uczucia uważane za złe, takie przed którymi zwykle chcemy się schować lub uchylić (smutek, samotność, żal, ból, rozczarowanie, wstyd, tęsknota), są konieczne i niezbędne, jest mi to jakoś niezwykle bliskie podejście, więc może dlatego ryczałam, a może dlatego, że życie własnie tak mi się jawi w swojej najładniejszej postaci, jako coś słodko-gorzkiego? lubię sobie popłakać, lubię się śmiać, ale jedno bez drugiego byłoby czynnością niepełną i kaleką;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz