poniedziałek, 6 lipca 2015

kartka z pamiętnika pewnej wariatki (totalna prywata)

"Jesteś bardzo łatwa do kochania, bo mężczyźni kochają wariatki" - powiedział mój kolega gej (więc są to słowa bez drugiego dna, gdyż nie był to taniec godowy) i jest to jeden z najbardziej uroczych (wbrew pozorom) komplementów (bo tak postanowiłam to odebrać), jakie mi kiedykolwiek powiedziano. 
Tymczasem jednak.... 
Marta bardzo cierpi z powodu Pana J., który ponad wszelką wątpliwość na nią nie zasługuje, a ja nie wiem, jak jej pomóc i być może nawet nie umiem, a to nie jest dobrze. Martwię się.
A. wydaje się zestresowana i zła, zaproponowałam pomoc, zgodziła się, co oznacza, że jest bardzo źle. Też się martwię.
Powrócił B., więc lekko ugięły mi się kolanka i poczułam przypływ miękkich, czułostkowych emocji (to chyba są te całe motylki w brzuchu), co ja na to mogę - tak mam, po tych kilku latach razem i osobno jest to jednak fajne, że nadal trwa, wszystko wskazuje na to, że chyba jedziemy nad morze, bo czemu nie? rozstawaliśmy się i wracaliśmy do siebie tylko tysiąc razy, teraz pewnie będzie tysiąc pierwszy, jeśli w końcu dam się namówić na małżeństwo, to wcale nie będę aż tak mocno zdziwiona, choć bronię się ostro, wiadomo, materiał na żonę ze mnie wybrakowany w porywach do beznadziejny.
Robert, z którym chciałam od dawna na prawdziwie przyjacielskiej stopie zbudować (odbudować) relacje, bo trzeba było to w końcu zrobić, tego chcę i jestem na to gotowa teraz, chyba odniósł wrażenie, że być może pragnę romansu, mam do niego wielki sentyment, słabość, dużo dość specyficznej, czułej sympatii i całe morze wdzięczności, ale romans i reaktywacja? - nie wpadłabym na to - męska próżność jest niezmierzona... W sumie to detal, dobrze, że znowu gadamy. Muszę jednak pamiętać o nieflirtowaniu skoro ma kobietę życia (nie chcę, żeby przez mnie płakała) i ja ostatecznie mam B. (nie chcę, żeby było mu przykro), mój specyficzny sposób bycia ciągle prowadzi do nieporozumień, a ja to wszystko serio czynię bez dwuznacznych intencji. Jak mówił Janek nic nie jest dość proste, by nie mogło zostać źle zrozumiane.
Mała Mi wyjechała i zapomniała o mnie zupełnie, co jest dobre (bo samodzielna) i smutne (bo nie byłam na to gotowa). Bywa. Staram się znosić to dzielnie.
Moja Stwórczyni zapowiedziała się z wizytą na koniec lipca, istnieje szansa, że jest to bardziej wizytacja niż wizyta. Nie wiem, czy oględziny wypadną pozytywnie, ale na wszelki wypadek zacznę wylizywać dom już na dwa tygodnie przed jej przyjazdem.
Mam egzamin. Bo awans, bo rozwój zawodowy i takie tam, piekielnie nie chce mi się do tego egzaminu uczyć ani generalnie przygotowywać, mam wszelkie syndromy totalnego braku chciejstwa, czy to oznacza Waterloo? Opcjonalnie..., ale liczę na cud. Że mi się zachce przygotowywać lub że wybrnę po prostu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz