Kiedy ostatnio czytałam powieść, która zdobyła Pulitzera ("Szczygieł") przeżyłam swego rodzaju rozczarowanie (książka dobra, ale żeby aż Pulitzer...?), tym razem było jednak inaczej, bo "Marny" Andrew Seana Greera jest utworem bardzo dobrym i to zarówno na poziomie formy, jak i treści. Jestem prawie pewna, że powieść nie znajdzie uznania wśród czytelników preferujących zwykle utwory z literatury popularnej, którzy wolą prostsze fabuły i bardziej podawczy styl narracji. "Marny" jest to jednak utwór wart uwagi i zaangażowania, błyskotliwy, pisany dla ludzi, którzy mają serce mocno podłączone do niewolnego od ironii, sprawnie działającego mózgu, ale i są wrażliwi na niuanse ludzkich relacji, podteksty oraz skrywane uczucia.
Głównym bohaterem powieści jest Artur Marny, niemal 50-letni gej, niespełniony pisarz, który zawsze czuł się zagubiony w świecie i pozostawał w cieniu innych ludzi, nieco roztargniony, piękny w swojej naiwności niczym Idiota Dostojewskiego, czasami trochę śmieszny, a przez to traktowany przez otoczenie i samego siebie z przymrużeniem oka. Nie jest bogaty, nie odniósł zauważalnego sukcesu jako pisarz, ma złamane serce, starzeje się. W oryginale jego nazwisko brzmi "Less" czyli "mniej", ale polskie tłumaczenie (brawa dla tłumacza) "Marny" wydaje się nawet lepiej oddawać ducha i specyfikę postaci, czy raczej tego, jak jest ona postrzegana niekiedy przez innych ludzi i zazwyczaj samego siebie. Artur jest zawsze mniej zdolny, mniej zauważalny, mniej ważny od Kogoś, ma poczucie niespełnienia i własnej nieważności, nawet groteskowości jako człowieka i artysty. W dodatku poznajemy go w chwili gdy ostatecznie traci ukochanego Freddy`ego, który ma wkrótce wyjść za mąż. I Artur ucieka, rusza w podróż dookoła świata, korzystając z zaproszeń uczelni oraz organizatorów imprez artystycznych lub swoich znajomych. Byle tylko nie być w rodzinnym San Francisco, byle nie musieć iść na ślub lub zbyt żałośnie się od niego wykręcać... Pakuje swój ulubiony niebieski garnitur i wyrusza... i w tej podróży dzieje mu się wszystko.
W Meksyku nie może opędzić się od wspomnień o wybitnym poecie Robercie Brownburnie, z którym przez wiele lat jako młody człowiek był związany i z którym odwiedził kiedyś właśnie Meksyk. Żył z geniuszem czy raczej dźwigał ciężar życia z geniuszem? Marny tego tak do końca nie wie, ale czytelnik zauważa, że rzeczywiście było to "jakby żyć samotnie z tygrysem". Tymczasem zbliża się panel z Marnym na festiwalu w kampusie uniwersyteckim i Artur ma na nim spotkać byłą żonę niegdysiejszego kochanka, Marian... - trudna, potencjalnie przykra sytuacja, jakże w odczuciu Marnego typowa dla jego pełnego niezręczności oraz emocjonalnych kraks i niewygód życia. Bo Arturowi ciągle coś się przytrafia, drobne śmieszności, przeciwności, małe z pozoru katastrofy, które potęgują jego poczucie znikomości, poczucie bycia "less". Zagubione bagaże, pomylone autobusy, zniszczone garnitury (zwłaszcza ten ulubiony niebieski), pomyłki co do nazwiska czy nawet płci bohatera na lotniskach ("Kim jest, u diabła, Artur Marny?"), znajomi, którzy nie pojawiają się tam, gdzie powinni i pojawiają tam, gdzie ich się nie spodziewał, wypytując go o znanych mu dzięki związkowi z Robertem wielkich artystów i wręcz usiłując ograbić Artura z osobistych wspomnień, ale rzadko okazując jemu samemu prawdziwe zainteresowanie; do tego inne i rozliczne groteskowe wypadki, np. igła wbita w stopę podczas pogoni za psem, dziwaczny strój wybrany przez bohatera na imprezę w Paryżu czy hełm kosmonauty, z którym przychodzi na wywiad z wybitnym twórcą; nagłe zachorowania ludzi z otoczenia Artura (masowe omdlenia na odczycie jego powieści, choroba dużej grupy studentów), choć on sam jest zdrowy, co skłania go do podejrzeń, że jest nosicielem jakiejś zarazy; dziwaczne reakcje ludzi na pełną komicznych błędów niemczyznę przekonanego o swoich zdolnościach językowych Artura; zatrzaśniecie się w restauracji (raczej wątły Artur musi rozbijać ścianę) itd. itp. Poza tym każde miejsce, do którego Artur przybywa zawsze jest inne niż oczekiwał i zawsze spotyka go tam coś nieprzewidywalnego (jakaś nagroda, jakiś flirt, jakaś miłość, jakaś fascynacja, jakieś wspomnienia, jakieś krytyczne uwagi, jakieś katastrofy). Nowy Jork, Włochy, Niemcy, Paryż, Maroko, Indie, Japonia, czyli pełna wertepów podróż, w której Artur stara się nie myśleć o ślubie Freedy`ego, a jednocześnie z godnością wejść w 50. rok życia i pogodzić się z przemijaniem oraz napisać kolejną powieść (czy raczej poprawić tę ostatnią, którą odrzuciło wydawnictwo). I ta pełna emocji, wspomnień i wydarzeń podróż Marnego jest dla mnie jednak przede wszystkim po prostu piękną historią o człowieku. Trochę o tym, że czasami największym wyzwaniem i trudnością w życiu okazuje się konieczność pogodzenia się z tym, że jest się tylko i aż sobą i ma się światu i ludziom tylko samego siebie do zaoferowania. Trochę o tym, że poczucie śmieszności i małości są ulotne, i skrajnie subiektywne. Bo Artur czuje się znikomy, ale w oczach innych ludzi jest oryginałem i pełną swoistego uroku osobą, której wielu zazdrości. Marny w toku swojej podróży, wspomnień, spotkań i licznych wpadek odsłania się nam bowiem jako osoba, która budzi wiele sympatii i miłości, obok której nie przechodzi się obojętnie, która wiedzie ciekawe życie. Marny wcale nie jest marny, po prostu on sam tego w ogóle nie widzi. I to stanowi o uniwersalności powieści. Poczucia własnej znikomości, poczucia groteskowości wszelkich starań czy niekiedy śmieszności, które towarzyszą Marnemu doświadcza jak sądzę w różnych momentach życia każdy człowiek, i może dobrze jest wiedzieć, że pozostają one kwestią perspektywy, że ludzie widzą i postrzegają nas inaczej, de facto widzą nas przeróżnie (czasem wcale), ale prawie zawsze inaczej niż my widzimy samych siebie. Poza tym jest w tej powieści, w całej tej historii wdzięk, jest lekkość, jest poczucie humoru. Jest to również jedna z najbardziej romantycznych i subtelnych w swym romantyzmie powieści, jakie czytałam.
No i rzecz, której nie wolno przeoczyć - genialna narracja, w której wykorzystano może nie wszystkie, ale na pewno rozliczne możliwości, jakie generalnie daje powieściowa narracja i jakie dotąd w karierze gatunku stworzono. Pewną bazą jest dominujący przez większość czasu trzecioosobowy narrator, który jednak tak konsekwentnie wychyla się zza swoich słów i to od pierwszego zdania, że czytelnik szybko się orientuje, że jest to jakiś znajomy Artura. W efekcie narrator bywa też w wielu fragmentach pierwszoosobowy, by ostatecznie okazać się jednym z bohaterów powieści. Czasami narrację prowadzono też uwzględniając punkt widzenia postaci epizodycznych, żeby pokazać Artura w jakiejś sytuacji, zauważonego np. przez dziecko, które obserwuje go na lotnisku. Do tego w narrację wklejone są słowa innych postaci, które Artur wspomina jako szczególnie ważne i które uporczywie chodzą mu po głowie (np. fraza "Mój syn od początku do ciebie nie pasował"). Poza tym narrację przejmuje też często sam Marny dzięki wlanym w nią monologom wewnętrznym, które najwięcej "opowiadają" o Arturze, o jego emocjach i wspomnieniach. Jednocześnie jednak sceny z przeszłości relacjonuje nie Marny, ale narrator trzecioosobowy, który tworzy z nich jakby osobne scenki rodzajowe, uzupełniające wizerunek bohatera. I tak naprawdę narracja, zachowując pełną spójność na poziomie opowieści, rozpada się na kilka głosów: jest narrator trzecioosobowy wszechwiedzący, jest narrator subiektywny pierwszoosobowy będący bohaterem powieści, jest Marny w mowie pozornie zależnej, który potrafi czasami na długo "przejąć" narrację, są wreszcie postaci epizodyczne, z punktu widzenia których prowadzona bywa narracja, są też fragmenty, w których narrator mówi o narratorze, są nawet eseistyczne wręcz fragmenty o artyście, człowieku, życiu. Zresztą sam ten tok narracyjny, pełen skrótów myślowych, hasłowych, ale w pełni czytelnych nawiązań do przeszłości, ironii, ale i bardzo czułego i pełnego sympatii stosunku do bohatera jest niezwykły, błyskotliwy i sprawia, że powieść jako całość zachowuje swój specyficzny klimat - klimat nieusuwalnej życzliwości wobec ludzi w ogóle. I jeszcze dialogi... piękne, dowcipne, znaczące, mądre, ale także bardzo prawdziwe, to rozmowy, w które się wierzy i które nigdy nie są ani zbyt błahe, ani zbyt ciężkie. Po prostu świetnie ten "Marny" jest napisany. Inteligentnie. Wzruszająco.
W Meksyku nie może opędzić się od wspomnień o wybitnym poecie Robercie Brownburnie, z którym przez wiele lat jako młody człowiek był związany i z którym odwiedził kiedyś właśnie Meksyk. Żył z geniuszem czy raczej dźwigał ciężar życia z geniuszem? Marny tego tak do końca nie wie, ale czytelnik zauważa, że rzeczywiście było to "jakby żyć samotnie z tygrysem". Tymczasem zbliża się panel z Marnym na festiwalu w kampusie uniwersyteckim i Artur ma na nim spotkać byłą żonę niegdysiejszego kochanka, Marian... - trudna, potencjalnie przykra sytuacja, jakże w odczuciu Marnego typowa dla jego pełnego niezręczności oraz emocjonalnych kraks i niewygód życia. Bo Arturowi ciągle coś się przytrafia, drobne śmieszności, przeciwności, małe z pozoru katastrofy, które potęgują jego poczucie znikomości, poczucie bycia "less". Zagubione bagaże, pomylone autobusy, zniszczone garnitury (zwłaszcza ten ulubiony niebieski), pomyłki co do nazwiska czy nawet płci bohatera na lotniskach ("Kim jest, u diabła, Artur Marny?"), znajomi, którzy nie pojawiają się tam, gdzie powinni i pojawiają tam, gdzie ich się nie spodziewał, wypytując go o znanych mu dzięki związkowi z Robertem wielkich artystów i wręcz usiłując ograbić Artura z osobistych wspomnień, ale rzadko okazując jemu samemu prawdziwe zainteresowanie; do tego inne i rozliczne groteskowe wypadki, np. igła wbita w stopę podczas pogoni za psem, dziwaczny strój wybrany przez bohatera na imprezę w Paryżu czy hełm kosmonauty, z którym przychodzi na wywiad z wybitnym twórcą; nagłe zachorowania ludzi z otoczenia Artura (masowe omdlenia na odczycie jego powieści, choroba dużej grupy studentów), choć on sam jest zdrowy, co skłania go do podejrzeń, że jest nosicielem jakiejś zarazy; dziwaczne reakcje ludzi na pełną komicznych błędów niemczyznę przekonanego o swoich zdolnościach językowych Artura; zatrzaśniecie się w restauracji (raczej wątły Artur musi rozbijać ścianę) itd. itp. Poza tym każde miejsce, do którego Artur przybywa zawsze jest inne niż oczekiwał i zawsze spotyka go tam coś nieprzewidywalnego (jakaś nagroda, jakiś flirt, jakaś miłość, jakaś fascynacja, jakieś wspomnienia, jakieś krytyczne uwagi, jakieś katastrofy). Nowy Jork, Włochy, Niemcy, Paryż, Maroko, Indie, Japonia, czyli pełna wertepów podróż, w której Artur stara się nie myśleć o ślubie Freedy`ego, a jednocześnie z godnością wejść w 50. rok życia i pogodzić się z przemijaniem oraz napisać kolejną powieść (czy raczej poprawić tę ostatnią, którą odrzuciło wydawnictwo). I ta pełna emocji, wspomnień i wydarzeń podróż Marnego jest dla mnie jednak przede wszystkim po prostu piękną historią o człowieku. Trochę o tym, że czasami największym wyzwaniem i trudnością w życiu okazuje się konieczność pogodzenia się z tym, że jest się tylko i aż sobą i ma się światu i ludziom tylko samego siebie do zaoferowania. Trochę o tym, że poczucie śmieszności i małości są ulotne, i skrajnie subiektywne. Bo Artur czuje się znikomy, ale w oczach innych ludzi jest oryginałem i pełną swoistego uroku osobą, której wielu zazdrości. Marny w toku swojej podróży, wspomnień, spotkań i licznych wpadek odsłania się nam bowiem jako osoba, która budzi wiele sympatii i miłości, obok której nie przechodzi się obojętnie, która wiedzie ciekawe życie. Marny wcale nie jest marny, po prostu on sam tego w ogóle nie widzi. I to stanowi o uniwersalności powieści. Poczucia własnej znikomości, poczucia groteskowości wszelkich starań czy niekiedy śmieszności, które towarzyszą Marnemu doświadcza jak sądzę w różnych momentach życia każdy człowiek, i może dobrze jest wiedzieć, że pozostają one kwestią perspektywy, że ludzie widzą i postrzegają nas inaczej, de facto widzą nas przeróżnie (czasem wcale), ale prawie zawsze inaczej niż my widzimy samych siebie. Poza tym jest w tej powieści, w całej tej historii wdzięk, jest lekkość, jest poczucie humoru. Jest to również jedna z najbardziej romantycznych i subtelnych w swym romantyzmie powieści, jakie czytałam.
No i rzecz, której nie wolno przeoczyć - genialna narracja, w której wykorzystano może nie wszystkie, ale na pewno rozliczne możliwości, jakie generalnie daje powieściowa narracja i jakie dotąd w karierze gatunku stworzono. Pewną bazą jest dominujący przez większość czasu trzecioosobowy narrator, który jednak tak konsekwentnie wychyla się zza swoich słów i to od pierwszego zdania, że czytelnik szybko się orientuje, że jest to jakiś znajomy Artura. W efekcie narrator bywa też w wielu fragmentach pierwszoosobowy, by ostatecznie okazać się jednym z bohaterów powieści. Czasami narrację prowadzono też uwzględniając punkt widzenia postaci epizodycznych, żeby pokazać Artura w jakiejś sytuacji, zauważonego np. przez dziecko, które obserwuje go na lotnisku. Do tego w narrację wklejone są słowa innych postaci, które Artur wspomina jako szczególnie ważne i które uporczywie chodzą mu po głowie (np. fraza "Mój syn od początku do ciebie nie pasował"). Poza tym narrację przejmuje też często sam Marny dzięki wlanym w nią monologom wewnętrznym, które najwięcej "opowiadają" o Arturze, o jego emocjach i wspomnieniach. Jednocześnie jednak sceny z przeszłości relacjonuje nie Marny, ale narrator trzecioosobowy, który tworzy z nich jakby osobne scenki rodzajowe, uzupełniające wizerunek bohatera. I tak naprawdę narracja, zachowując pełną spójność na poziomie opowieści, rozpada się na kilka głosów: jest narrator trzecioosobowy wszechwiedzący, jest narrator subiektywny pierwszoosobowy będący bohaterem powieści, jest Marny w mowie pozornie zależnej, który potrafi czasami na długo "przejąć" narrację, są wreszcie postaci epizodyczne, z punktu widzenia których prowadzona bywa narracja, są też fragmenty, w których narrator mówi o narratorze, są nawet eseistyczne wręcz fragmenty o artyście, człowieku, życiu. Zresztą sam ten tok narracyjny, pełen skrótów myślowych, hasłowych, ale w pełni czytelnych nawiązań do przeszłości, ironii, ale i bardzo czułego i pełnego sympatii stosunku do bohatera jest niezwykły, błyskotliwy i sprawia, że powieść jako całość zachowuje swój specyficzny klimat - klimat nieusuwalnej życzliwości wobec ludzi w ogóle. I jeszcze dialogi... piękne, dowcipne, znaczące, mądre, ale także bardzo prawdziwe, to rozmowy, w które się wierzy i które nigdy nie są ani zbyt błahe, ani zbyt ciężkie. Po prostu świetnie ten "Marny" jest napisany. Inteligentnie. Wzruszająco.
Andrew Sean Greer "Marny" |
Andrew Sean Greer "Marny" |
Andrew Sean Greer "Marny" |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz