zapisałam to na ścianie jakiś czas temu, czerwonym markerem, ale nie żeby od razu wielkimi literami, tylko tak zwyczajnie, i za każdym razem, kiedy mam ochotę zastrzelić z armaty komara lub maczugą dopieścić obce i własne małości (czyli wszystkie te drobne gówna, o które każdy przecież się potyka co dnia i od których ja też siłą rzeczy nie bywam wolna), podchodzę, patrzę, czasami tylko po to, żeby się zatrzymać we wściekłym rozpędzie, zatrzymać się na tej ścianie właśnie;
i często po prostu "nie naprawiaj" i już
jeśli jednak okazuje się, że "naprawiaj", to nie młotem zegarek - co tylko teoretycznie bywa oczywiste - delikatniej, inaczej, wolniej, mniej, czasami mniej znaczy więcej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz