wtorek, 25 sierpnia 2020

Maria Janion odchodzi

Maria Janion zawsze budziła mój zazdrosny podziw i intelektualny zachwyt. Bo jak mówi, jak pisze to ja to rozumiem, to ma to we mnie swój żywy oddźwięk i nie wiem, jak mogłam wcześniej nie widzieć, nie zauważać, jak mogłam sama sobie tego tak nie nazwać... teraz odchodzi, wszędzie czytam wyrazy żalu i straty, mając nadzieję, że choć częściowo padają one z ust ludzi, którzy rzeczywiście znali i doceniali jej pracę. Myślę, że miała wyjątkowe życie i że tak jak sobie życzy w tym filmie, śmierć powinna być przyczynkiem do refleksji, staram się więc ją podjąć i przypominać sobie jej słowa. Zawsze wydawała mi się posępna, ale kiedy mówi, to to wrażenie mija i nagle robi mi się bliska. Ten jej specyficzny egzystencjalizm, ten dyskurs, postrzeganie mesjanizmu, historii, ale też szeroko pojętej potrzeby równości wśród ludzi, ta jej osobność, życie wśród książek, etycznie i światopoglądowo to wszystko jest jakby było moje i o mnie, choć nie zawsze umiałam sobie bez Janion tak dobrze to ponazywać. Odchodzi Maria Janion, więc odchodzi ktoś waży i cenny.

czwartek, 13 sierpnia 2020

nieobecność (Happysad - Co Mi Po Tobie)

każde pisanie jest rozrachunkiem, jest listem w butelce, gdzieś za plecami piszącego stoi hipotetyczny odbiorca, ten najbardziej upragniony lub ten budzący największą obawę, zawsze się pisze dla kogoś, z konkretną twarzą lub bez niej, to może być ktoś prawdziwy lub wymyślony, ktoś utracony lub jeszcze nie spotkany, ale zawsze pisze się do/dla  kogoś, M. Krajewski na spotkaniu autorskim powiedział, że on cale życie pisze dla około 40-letniej kobiety, odbiorcy każdego z moich pisań zmieniali się razem ze mną i z upływem lat, które przynosiły coraz to nowe spotkania, i jeśli od miesięcy nic nie nie piszę, to tylko dlatego, że teraz nagle nie ma nikogo, komu chciałabym coś napisać, to żaden kryzys, tylko zwykła nieobecność, płyną mi przez głowę obrazy, a ja pozwalam im przemijać i znikać, bo brak mi tego Drugiego, choćby zjawy lub cienia, kalki prawdziwej obecności, od dawna nikt za mną nie stoi

piątek, 7 sierpnia 2020

Piotr Podgórski "Anathema" - book tour 34(39/52)

"Anathema" Piotra Podgórskiego to książka przedziwna, na poziomie grozy rzeczywiście mroczna, niepokojąca, pobudzająca wyobraźnię, na poziomie obyczajowym przytłaczająca, trudna, wręcz przykra, na płaszczyźnie emocji histeryczna, pełna luk i niekonsekwencji. Groza mnie uwiodła, konstrukcja postaci, ich relacji i emocji - zupełnie nie.

John Smith vel Marek Makowski wychował się na Podkarpaciu, w małej biednej miejscowości, w rodzinie naznaczonej przemocą i alkoholizmem obojga rodziców. Pierwsza część powieści skupia się na jego dorastaniu i naprawdę traumatycznym dzieciństwie. Jest to obraz pełen dramatyzmu, ale też niekonsekwencji w konstrukcji osobowości postaci, które to niekonsekwencje będą zresztą towarzyszyły czytelnikowi do końca utworu. Marek jest dzieckiem wyczekiwanym, ale bez wyraźniej przyczyny zostaje odtrącony przez rodziców, którzy lekceważą jego potrzeby i regularnie krzywdzą go na wiele sposobów. Nie wiadomo dlaczego. Bez przyczyny mocno faworyzują też młodszego syna. Matka, która jako młoda dziewczyna była bardzo niewinna i wrażliwa z biegiem lat zmienia się w agresywną prostacką pijaczkę, przemiana ta jest równie gwałtowna, co pozbawiona fundamentów w fabule utworu. Ojciec także poniewiera chłopcem, a jego relacje z żoną są... trudne do zdefiniowania, dostajemy mnóstwo sprzecznych informacji, być może ożenił się z nią tylko z powodu nieplanowanej ciąży, być może ją kochał, być może jej ufał, ale też regularnie obrażał ją, podejrzewał, lekceważył, pomijał. Chaotyczna relacja. Małego Marka otacza czułością tylko babcia, która z kolei z niejasnych przyczyn nie zauważa niemalże jego młodszego brata i jest zupełnie inną postacią i osobowością jako matka Michaliny (czyli matki Marka) na początku powieści i zupełnie inną jako babcia chłopca, która bierze go na wychowanie do swojego pełnego tajemnic domu. Takich rozłamów i niespójności w budowaniu postaci jest w tej powieści dużo. Przenosi się to także na relacje bohaterów oraz ich działania, które często zawieszone są w pewnej próżni, którym po prostu brak motywacji. Kochają, nienawidzą, wpadają we wściekłość, pełni są ciągle wielkiego żalu, wielkich desperacji, gniewu, a te emocje często biorą się znikąd, do tego płynnie i szybko ulegają zmianom. O ile można to zrozumieć i uznać za prawdopodobne u bohaterów uzależnionych od alkoholu, to u pozostałych postaci ta histeryczna zmienność zawsze gwałtownych stanów emocjonalnych bywa męcząca i niezrozumiała. Przeszkadzają też nieco koturnowe rozmowy w kluczowych momentach, np. ostatnia rozmowa Marka z umierającym ojcem to de facto dwa elokwentne monologi ludzi bardzo świadomych siebie i autorefleksyjnych, co może nieco dziwić, w kontekście tego, że przez całą wcześniejszą akcję powieściową budowany jest wizerunek ojca Marka jako brutalnego i dość prymitywnie postrzegającego świat alkoholika oraz Marka jako chłopaka zagubionego w rzeczywistości, niepogodzonego ze sobą i przeszłością. Dorastający Marek nie zmienia się w kwestii swojej chwiejności. Widać to w jego relacjach z żoną (kocha ją i jest dla niego wszystkim, ale w życiu codziennym odsuwa ją od siebie i nie zauważa, a w drastycznych chwilach, nie dzwoni, o niczym jej nie zawiadamia), z bratem (któremu w tej samej chwili chce pomóc, a moment potem się obraża i chce go porzucić, by potem znowu usiłować budować braterskie uczucia, których w dzieciństwie nie było wcale, więc są to zamki na piasku), bratową (do której jednocześnie czuje nieufność, współczucie, życzliwość i niechęć) czy nawet z bratanicą, która w wieku lat 13 toczy z nim rozmowy pełne wrzasków typowych dla niedojrzałego nastolatka lub pełne mądrej przenikliwości typowej raczej dla kobiety z wieloletnim doświadczeniem i wielką rozwagą niż dla małej dziewczynki. No dziwne są te postaci, dziwni ludzie. Niespójni, nielogiczni, na poziomie konstrukcji osobowości zbudowani z wykluczających się zachowań, słów, gestów, są jak tekturowy dom bez fundamentów, nie przekonują, nawet na poziomie języka. Ale.... pełen starych domów otoczonych lasami świat Podkarpacia, w którym wszyscy żyją jakby przytłoczeni rzeczywistością, szczelnie zamknięci w kręgu rodzinnych traum i przeznaczeń, poza które ciążko się wyrwać, biedni, zaniedbani, sfrustrowani, grzęznący w gęstej atmosferze tajemnic z przeszłości i niewytłumaczalnych niechęci - to jest ciekawe. I do tego prawie od początku dodana jest odrobina niesamowitości. Tajemnicza kobieta, widmowa zjawa, którą widuje tylko Marek. Piękne motyle, które prześladują go w snach i na jawie (tu niestety absurdalna scena zatrzymania Marka przez policję na lotnisku z powodu... martwego motyla na siedzeniu obok [sic!?]) i które po latach wymuszają powrót do domu. Babcia obsesyjnie okadzająca dom białą szałwią i jeszcze coś mrocznego i gęstego w klimacie panującym w całej tej społeczności, wzgórza, na które się nie zerka, las, w którym łatwo się zgubić. Ta atmosfera podskórnej grozy się udała i dobrze przygotowała finał powieści, w który dość niepotrzebne wpleciono zaskakujący, lecz niepotrzebny i nieprzygotowany wcześniejszymi wydarzeniami wątek kryminalny, tymczasem sama niesamowitość i groza zupełnie by wystarczyły. Szkoda też, że elementy grozy nieco rozmieniły się na drobne przez dodanie zbyt dużej ilości domykanych wątków (zaginiona Cyganka, zaginiona sąsiadka, kości pod jednym z domów), w sumie rozmyło to również wymowę całości, w której prawdopodobnie chodziło o ocalającą moc wybaczenia. 

"Anathema"... - w moim odczuciu za tą powieścią stoi spora wyobraźnia, której zabrakło pisarskiego warsztatu, a niekiedy też wiedzy i researchu, które w obyczajowych częściach powieści umocowałyby prawdopodobieństwo wydarzeń i psychologię oraz relacje postaci. Nie da się też nie zauważyć pewnych naiwności czy banałów w fabule, trochę rodem z telenoweli. Zaniedbany Marek cudem wyjeżdża za granicę i robi karierę w Stanach w myśl zasady "od zera do bohatera", niemal z dnia na dzień zostaje fotografem mody - wziętym, sławnym [tu mam wątpliwość, bo tacy fotografowie nie są raczej celebrytami, ale gwiazdami znanymi głównie w swojej branży, a Marek udziela wywiadów i budzi duże zainteresowanie prasy, jest rozpoznawalny] i bogatym, co zresztą nie ma nic wspólnego z jego wcześniej sygnalizowanymi predyspozycjami czy zainteresowaniami. Inny przykład: wieloletnie krzywdy, maltretowanie, nieznęcanie się zostają wybaczone ojcu po jednej rozmowie zwieńczonej jego śmiercią, a nadal niepogodzony z traumami z dzieciństwa Marek wyznaje nad grobem ojca - alkoholika i przemocowca, że jest dumny z bycia jego synem... Po wielu latach nieobecności Marek z dnia na dzień (z godziny a godzinę nawet) nawiązuje bardzo bliskie więzi rodzinne z bratem i jego rodziną, z  którymi do tej pory nie łączyło go nic, nawet znajomość (nie wiedział, że brat się ożenił i ma córkę) i hojnie rozdaje pieniądze. Z kolei bratowa Marka, regularnie rozważająca rozwód (prawie co dnia to sygnalizuje), borykająca się z biedą, alkoholizmem męża, poczuciem samotności, zdesperowana i przytłoczona, bo sama opiekuje się konającym teściem, który nigdy nie był dla niej miły, a teraz potrzebuje mycia, przewijania itp., wyznaje Markowi wzniośle, radośnie i nagle w jednej z rozmów, że rodzina to wielkie szczęście, i że od rana cieszy się każdym dniem i chwilą swego życia. Bardzo to jest wszystko kartonowe i serialowe, w budowie akcji, emocjonalnej naiwności, mocno uproszczonej psychologii, wzniosłych słowach i gestach obliczonych na efekt. Wielbicielom traumatycznych scen z życia rodzinnego oraz grozy spod znaku nieustępliwych zjaw i zapomnianych, ale nie wybaczonych zbrodni z przeszłości można tę powieść jednakowoż polecić, znajdą tam to, co lubią. 

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję mistrzowskiej organizatorce book tour, Andżelice Jaczyńskiej z Czytam dla przyjemności.





piątek, 31 lipca 2020

"Krok w ciemność" Małgorzata Kochanowicz - book tour 33 (38/52)

"Krok w ciemność" to kryminał retro. Poprawnie zbudowany, językowo przezroczysty, trzymający się mimetycznej konwencji. Kluczową postacią jest tajemniczy detektyw... Witold Korczyński, co było dla mnie sporym zaskoczeniem, bo postać o tym imieniu i nazwisku (u choć odrobinę oczytanego odbiorcy) musi od razu wywołać skojarzenia z powieścią realistyczną Elizy Orzeszkowej, "Nad Niemnem". U Orzeszkowej Witold Korczyński to młody idealista, 20-letni syn szlacheckiego rodu, który chce zmieniać na lepsze społeczny porządek, tymczasem Witold u Kochanowicz to kulejący dojrzały człowiek po przejściach, intelektualista pozbawiony złudzeń co do ludzi i świata. Nic tych postaci zatem nie łączy, jednakże Witold Korczyński Orzeszkowej jest bohaterem tak wyrazistym i mocno wpisanym w historię literatury pozytywistycznej, że nie mogłam opędzić się od myślenia o tej postaci, której specyfika nakładała mi się na postać wykreowaną przez Małgorzatę Kochanowicz, nie było to rzecz jasna do mojego odbioru powieści korzystne. Mimo to "Krok w ciemność" to historia, która może się podobać, a nawet na poziomie intrygi, w miarę jej rozwoju rzeczywiście "wciągnąć" czytelnika.

Rodzina Dobruckich ma za sobą wielką tragedię, 10 lat temu zasztyletowano we śnie ich bliskich krewnych, szczęśliwie tuż przed tą zbrodnią z domu zamordowanych wyjechała wraz z matką Grażyna, piękna jedynaczka bogatego przemysłowca, Juliana Dobruckiego. Nastoletnią wówczas dziewczynę ostrzeżono, że rodzinie coś grozi, po wielu latach człowiek, który "uratował" Grażynę żąda od jej ojca, by mu ją oddał. Dobrucki ogarnięty chorobliwą obsesją chronienia córki przed wszelkim złem nie tylko odmawia, ale zatrudnia detektywa - Witolda Korczyńskiego, by pomógł mu za wszelką cenę, ratować dziecko, a także by rozwiązał zagadkę zbrodni sprzed lat. Intryga wikła się i przynosi kilka zaskoczeń. Nawet Korczyński z czasem jest coraz bardziej zdumiony przebiegiem wydarzeń i mimo swojego racjonalnego umysłu zaczyna brać pod uwagę fakt, że żydowska legenda o golemie może być kluczem do zrozumienia zagadkowej zbrodni. Wkrótce giną kolejni ludzie... Przyznam, że czytałam z coraz większym zainteresowaniem, a finał powieści tylko częściowo zdołałam przewidzieć. 

Najbardziej enigmatyczną i wieloznaczną postacią w "Kroku w ciemność" jest Grażyna. Piękna, inteligentna, niezależna, ale też w pewien sposób wyrachowana, nieuczciwa, manipulująca innymi. Początkowo autorka poświęca jej sporo uwagi, później dziewczyna znika z akcji i staje się nieuchwytna, co tylko pogłębia jej tajemniczość, gdy na jaw wychodzą kolejne fakty z jej życia. Z jednej strony trochę brakuje głosu tej postaci w drugiej części powieści, z drugiej jest to zabieg świetny, bo pozostawia czytelnika sam na sam z potrzebą rozstrzygnięcia, jaką tak naprawdę kobietą jest Grażyna. Pod wieloma względami obyczajowo jest to także bohaterka jak na swoje czasy niezwykła, bo łamiąca wiele konwenansów typowych dla jej sfery, ale o dziwo można w jej niekonwencjonalne zachowania uwierzyć, bo pasują one do osobowości tej postaci. Ładnie wypadły też postaci żydowskie, choć wyjąwszy rodzinę, z którą przyjaźnił się Korczyński, pojawiały się one z fabule tylko w epizodach, mimo to do fabuły przeciekły elementy żydowskiej kultury i tradycji, co zdecydowanie wzbogaciło świat powieściowy. Zresztą cały koloryt czasów regularnie przebija przez kryminalną intrygę - potrawy, zwyczaje, ubiory, obyczajowość i w ogóle Kraków z przełomu wieków są w powieści zauważanie obecne. Autorka niewątpliwie poświeciła czas, by zdobyć potrzebną dla odtworzenia "klimatu" czasów wiedzę. Z drugiej strony te elementy kolorytu pojawiają się nieregularnie, czasami jest ich dużo, choć poza opisem niczego nie wnoszą do bieżącej sytuacji czy charakterystyki postaci, a czasami akcja dominuje przez dłuższy czas nad światem, który jakby znika przytłoczony wydarzeniami. Dlatego też choć trzeba docenić, z autorka dość dokładnie opisuje rzeczywistość przełomu wieków, to z drugiej strony nie jest to ten sam poziom rzetelności i rzemieślniczej konsekwencji w tworzeniu świata przedstawionego, które widzimy w bardziej znanych kryminałach retro, np. serii Krajewskiego o Mocku czy w "Glatzu" Duszyńskiego.

Z kolei w konstrukcji interesującej i kluczowej dla całości utworu postaci Witolda Korczyńskiego jest kilka pustych miejsc, hasłowych odwołań do nieznanej czytelnikowi przeszłości, które świadczyć mogą o tym, że autorka zamierza pewne wątki rozwinąć w innych powieściach z udziałem tego detektywa ("Krok w ciemność" to trzeci tom przygód Korczyńskiego). Tymczasem jednak tylko ogólnikowe wspominanie o minionych wydarzeniach nie zawsze buduje pozytywnie pojmowaną tajemniczość Korczyńskiego, czasami czytelnik pozostawiony bez żadnych wyjaśnień co do zachowań i reakcji postaci, które mają swoje źródła w doświadczeniach z przeszłości, nie do końca rozumie motywacje bohatera lub jego postawę wobec innych postaci. Mimo wszystko Korczyński jest jednak głównym bohaterem powieści i konstrukcja jego osobowości powinna być pełniejsza, a retrospekcje bardziej rozbudowane. Z jednej strony detektyw wydaje się człowiekiem wrażliwym i samotnym, ale też celowo stroni od ludzi i najbliższą mu osobą jest jego gosposia Jadwiga, która troszczy się o niego niczym matka lub starsza siostra. Korczyński jednocześnie bywa przenikliwie inteligenty i nieostrożny w swoich poczynaniach pościgowych. Wydaje się pewny siebie i dość bezlitośnie szczery, za zarazem ma skłonność (sadząc z niektórych zachowań) do findesieclowych nastrojów. Postać jest zatem złożona, lecz tę złożoność często autorka ucina objaśnieniem, że coś się wydarzyło w Paryżu, że kiedyś był w Anglii, że niedawno coś się zdarzyło we Lwowie, że jakiś bohater przypomina mu kogoś, kto zginął.... tylko że z tak powierzchownych objaśnień nic nie wynika, są zbyt hasłowe, by umocować psychologię postaci. W efekcie Korczyński z "Kroku w ciemność" choć jest bohaterem o skomplikowanym charakterze, to bywa niekiedy postacią tekturową i niepogłębioną, co rzutuje także na odbiór jego relacji z innymi bohaterami. Chyba zresztą najsłabszym elementem powieści są generalnie emocje, które pojawiają się w bardzo ograniczonym zakresie. Witold ciągle przeżywa irytację lub zniecierpliwienie w rozmowach z innymi. Jadwiga ciągle się niepokoi. Dobrucki regularnie wpada w gniew. Policjant Kurtz czuje się niezręcznie z powodu swoich błędów w śledztwie. Grażyna... no tu nic nie wiadomo na pewno, ale można złożyć to na karb specyfiki postaci, która manipuluje otoczeniem. Każdej postaci przypisana jest jednak dominująca emocja, która ją określa, ale de facto nie wiemy, co ci ludzie przeżywają w międzyczasie, bo zwykle nie zdradzają tego w rozmowach, zachowaniach czy wewnętrznych monologach. Dlatego też w powieści Kochanowicz, choć łatwo jest zaangażować się w powieściową intrygę, to w los bohaterów już niekoniecznie, skoro oni sami wydają się w większości mało przeżywać to, co ich spotyka. Intryga zatem absorbuje, postaci - mniej.

Podsumowując, "Krok w ciemność" Małgorzaty Kochanowicz to mimo wszystko całkiem udany kryminał retro w sam raz dla wielbicieli gatunku. Kryminalna zagadka naprawdę mnie zaciekawiła, a nawet zaskoczyła.

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję organizatorce book tour, Ewelinie Górowskiej ze strony Ewelina Czyta oraz bloga https://ewelina-czyta.blogspot.com/




poniedziałek, 27 lipca 2020

gdzieś pod Biskupią Kopą - do zapamiętania

spędziłam weekend z kilkoma kobietami, z którymi wirtualnie połączyły mnie książkowe pasje, a realnie poczucie humoru i spojrzenie na świat, każda z nich jest inna od innych i ma swoją specyfikę, a mimo to nie zgrzytało, a mimo to było to więcej niż przyjemne i ciekawe spotkanie, po raz kolejny pomyślałam, że jestem wdzięczna za moje pozorne i małe życie, za to co mi się w nim przytrafia, bo czasami przytrafia się taki właśnie sabat wróżek i czarownic u podnóża górskiego szczytu, prawie nierealne spotkanie, który mnie jako kobiecie po prostu dodaje balansu i sił do tego by być, żyć, trwać, jest jakaś magia w takich kobiecych kręgach pełnych wsparcia i życzliwości, tym razem skorzystałam z niej także ja i dlatego jest to rzecz do zapamiętania..


.... chciałabym zapamiętać Agatę, która zorganizowała nasze spotkanie i której dobra wola i cierpliwy upór sprawiły, że było ono możliwe, chciałabym zapamiętać jej pięknie wykrojone kocie oczy, a także spokój i mądrość Agatowego spojrzenia, bo z nimi nikt się nie rodzi, je się nabywa, i jeszcze wspólne picie różowego wina, i podziw w oczach jej córki, kiedy patrzyła jak mama podpisuje nasze książki, piękna scena do przechowania i zauważenia...

...chciałabym zapamiętać Monię, która ma jedną z najlepszych i najczystszych dusz, jakie spotkałam, jej radość, bezinteresowność i zupełnie instynktowną troskę, a nawet nocne chrapanie (a może to traktor gdzieś przejeżdżał, teraz już nie wiem...); zawsze podziwiam ludzi, którzy nie bacząc na wdzięczność innych lub jej zupełny brak, na okoliczności i własny komfort okazują innym autentyczne zainteresowanie i zwyczajnie zawsze bardzo się starają, podziwiam, bo mnie samej brak cierpliwości do tego typu altruizmu, a przecież to dzięki niemu świat jakoś się kula, czy mówiąc wprost kula się dzięki sile drobnych powtarzalnych gestów wsparcia i troski osób takich jak Monia...

...koniecznie muszę zapamiętać Magdę, bo bez jej charyzmy, poczucia humoru, bez jej kipiącej nieustannie energii nasze spotkanie nie miałoby nawet połowy tej pozytywnej atmosfery, którą miało i wierzę, że to Magda ją wyczarowała i stworzyła, że to ona najbardziej, poza tym wszystkim jest to kobieta niezwykła, pełnokrwista zołza, pyskaty buntownik, ale też istota o wielkiej mądrości, szczerości i refleksyjności, gdyby kiedyś robiła jakąś rewolucję, przełączyłabym się od razu, nie tylko z góry wierząc w jej sukces, ale też w słuszność postulatów...

...chcę zapamiętać Anię zwłaszcza w jej kobaltowej sukience, bo to niebezpieczny dla urody kolor, a na Ani wyglądał dobrze i to, że w najmniej spodziewanym momencie znalazła przejście do Narnii, i zupełnie na serio wydaje mi się, że była jedyną osobą w tym miejscu i czasie, która mogła to zrobić i przypomnieć innym, że takie przejścia istnieją...

... i zapamiętam Justynę, która ma w sobie taki spokojny wdzięk, że broni się on nawet w leginsach i sportowym podkoszulku, z Justyną rozmawia się lekko, nawet idąc po górę, Justyna wszystko zauważa, bo pełna jest uważności i delikatności wobec ludzi, jesteśmy równolatkami, a ja zazdroszczę jej tego wyważenia i spokoju, tego jak ładnie osadzona jest w sobie samej i w rzeczywistości, gdy mnie ciągle gna jakiś niepokój...

... zapamiętam też Ewelinę, bo jak nikt umie cieszyć się z rzeczy małych, z tego, że jest kawa, że ktoś się śmieje, że można iść pod górę i wejść na szczyt, że w pokojach są takie ładne łóżka, a przez okno inny niż zwykle widok, zapamiętam, że się nie skarżyła, gdy było jej trudno i że jej energia była nie do zgaszenia (mocna kobieta, podniosłaby górę, gdyby tak postanowiła) zapamiętam też jej niesamowity niski głos, bo powinna robić karierę jako lektor lub radiowy spiker, a nie robi i szkoda...

.... i godni pamięci mężczyźni, którzy niby przypadkiem trwali gdzieś obok: Igor, synek Ewelki, który przewodził nam w drodze pod górę, coś kiedyś z tego chłopca wyrośnie, ciekawe co?; i mąż Justyny, którego nasz babiniec wcale nie przeraził, jest to zatem człowiek heroicznie odważny; ale przede wszystkim Edek, najważniejsze to pamiętać o Edku, który kupił nam mnóstwo jedzenia, żeby podziękować za to, że wspieramy "jego Agatkę", wzruszył nas wszystkie, bo nawet nie chodzi o to pyszne jedzenie ani o efekt zaskoczenia, ale o gest i uważność, myślę, że mężczyzna musi być mądry i rzeczywiście poprzez tę mądrość bardzo kochać kobietę, żeby umieć zobaczy i zrozumieć, że potrzebuje ona pomocy i towarzystwa innych kobiet, by nie szaleć i nie chorować, chcę więc także pamiętać o miłość Edka do Agaty, dzięki której zjadłam przeogromny placek...










czwartek, 23 lipca 2020

"Falcon. Na ścieżce kłamstw" Katarzyna Wycisk - book tour 32 (37/52)

"Falcon. Na ścieżce kłamstw" Katarzyny Wycisk to pierwsza część serii powieści science fiction z elementami sensacji, romansu i grozy. Książkę można uznać za dziedzica czy po prostu swego rodzaju pokłosie takich powieści, jak "Zmierzch", "Niezgodna" czy "Igrzyska śmierci", ponieważ zarówno klimatem, jak i motywami są one jej dość oczywistą inspiracją. 

Główną bohaterką powieści jest Alex, młodziutka, zwyczajna i całkiem przeciętna we własnym mniemaniu dziewczyna z małego miasteczka (chyba każda bohaterka w/w powieści mniej więcej tak zaczyna swoją "przygodę"), niedawno w dramatycznych okolicznościach zginęli jej rodzice, co stanowiło koniec jej pełnego miłości dzieciństwa. Dziewczyna przeżywa więc żałobę, izolując się do znajomych, porzuciła też marzenia o studiach, mieszka z babcią, dużo czyta, na co dzień pracuje jako kelnerka. Aż pewnego dnia na jej drodze staje przystojny chłopak o przedziwnym imieniu - Jeden. Ma on nie tylko niezwykłe i przerażające zdolności, ale i... piękne oczy  (coś jakby znanego ze "Zmierzchu", generalnie motyw pięknych chłopaków, którymi zachwyca się bohaterka oraz niezwykłych oczu u kilku postaci będzie powracał w powieści cały czas). Później okazuje się, że dziewczyna nie jest taka znowu zwykła, a całe jej życie skrywa wiele sekretów, a nierzadko grubych przekłamań. Pojawia się wszechmocna organizacja - Falcon, która prowadzi okrutne eksperymenty na ludziach, jest odpowiedzialna na wiele morderstw i sieje postrach na świecie (taka namiastka totalitarnej władzy jak w "Igrzyskach śmierci") za pomocą nieustannie wyszukiwanych, szkolnych i bestialsko trenowanych wyjątkowych ludzi o supermocach podzielonych na dwie sekcje (podział ze względu na czynniki genetycznie i predyspozycje, czyli jak w "Niezgodnej", tylko sekcji mniej). Alex spotyka grupę buntowników, a wśród nich drugiego przystojnego, tajemniczego chłopca o pięknych oczach i imieniu Trzy. Jeden i Trzy oczywiście wydają się mieć między sobą jakiś zatarg, dziewczyna obu uważa za "skomplikowanych" (co jest jej kluczową refleksją po prawie każdej z nimi rozmowie), z oboma prowadzi cięte, pełne złośliwości dyskusje, które skrywają głębsze uczucia i niedwuznaczną fizyczną fascynację. Dość szybko rysuje się tu klasyczny miłosny trójkąt znany nam zwykle z romansów grozy, na poziomie rozwoju relacji jest on raczej przewidywalny i monotonny, tym bardziej że kontakty Alex z oboma chłopakami toczą się według identycznego schematu. Alex "gapi się" (regularnie sobie tego w myślach zakazując) i rozgryza przeszłość Jeden, a kiedy ten znika z fabuły, przerzuca się na Trzy. Przebieg i temperatura tych relacji są identyczne. Piękny chłopak, trochę opryskliwy, ale wiadomo, że wrażliwy i skrzywdzony, i dziewczyna, która chce odkryć jego sekrety, spiera się z nim, konfliktuje (często o nic), ale też przejmuje jego losem, troszczy itp., cichaczem podziwiając jego mięśnie, oczy i inne przyległości....  Wszyscy bohaterowie mają trudną przeszłość, wszyscy są zagrożeni, zranieni, cierpiący, ścigani przez Falcon.  Do tego w opisach postaci nieustannie i gęsto powraca przymiotnik "subtelny" - który zwykle dotyczy uśmiechu lub jakiegoś gestu. Wszyscy się do siebie "subtelnie uśmiechają", zwłaszcza po złośliwiej wymianie zdań. 

Przeszłość kluczowych postaci poznajmy dzięki krótkim rozdziałom zawierającym retrospekcje z czasów ich dzieciństwa w szponach Organizacji i te rozdziały są całkiem interesujące: pokazują zasady działania Falconu, dają wgląd w przeżycia bohaterów, budują atmosferę napięcia i zagrożenia. Główny nurt akcji jest dynamiczny i pełen zwrotów, jeśli chodzi o część sensacyjną, każda scena walki opisana jest z dużym pietyzmem i troską od detale, jest trochę zaskoczeń, trochę tajemnic. Także galeria postaci obdarzonych niezwykłymi zdolnościami oraz sam pomysł na ich strukturę, podział itp. są ciekawe i dają duże możliwości rozwinięcia w kolejnych częściach. Tym co przeszkadza w lekturze są jednak dość liczne błędy językowe i ortograficzne, które rozbijają powieściową iluzję, niczym pisk kredy po tablicy w czasie spokojnego wykładu. Poza tym emocjonalnie powieść wydaje się często infantylna i to nie tylko ze względu na młody wiek większości postaci. Po pierwsze liczy się wygląd, wszyscy są piękni, ale zwłaszcza Jeden i Trzy opisywani są z detalami i zachwytami przez Alex, w sumie o żadnej innej postaci i szczegółach jej powierzchowności nie wiemy tyle, co o tych dwóch przystojniakach, włączając w to samą Alex, o której wiadomo tylko, że jest drobną blondynką. Po drugie: słowne szermierki, kłótnie bez fundamentów, pełne pokrzykiwań i ataków histerii, a nawet niekonsekwencji psychologicznych w zachowaniach i słowach postaci. Naprawdę trudno jednocześnie traktować tych bohaterów poważnie jako ludzi walczących z potężną organizacją czy obdarzonych groźnymi umiejętnościami, gdy w międzyczasie zachowują się jak kapryśne i niedojrzałe 14-latki na ciągłym fochu. Po trzecie, w zakresie prezentacji relacji i uwagi poświęconej bohaterom autorka skupia się głównie na Alex, Jeden i Trzy, i czasami na Dwa, która urasta do rangi dobrego ducha całej grupy i przyjaciółki wszystkich. Czytelnik nie ma jednak szansy, by poznać i zrozumieć inne postaci, które są tylko wstępnie opisane i nieobecne w retrospekcjach, więc skupia się na postaciach pierwszego planu i ich relacjach pełnych nieustannego cierpienia, łez, pretensji, żali, kłótni, przemilczeń i burz w szklaneczce wody, przetykanych niekiedy próbami prawdziwej rozmowy. Fabuła ma też swoje luki (np. niekiedy Alex wie coś o swoich nowych znajomych, choć wiedza ta w żaden sposób nie wynika z wcześniejszych rozmów czy wydarzeń) oraz ślepe zaułki (np. postaci i ich wątki znikają, gdy przestają być "potrzebne" głównemu nurtowi akcji, co dotyczy szczególnie krewnych i znajomych Alex). Mimo to sam wątek walki z Falconem, odkrywania jego działań czy machinacji śledzi się z zainteresowaniem. Natomiast relacje postaci mnie osobiście irytowały: schematycznością, dziecinnością, przewidywalnością, niekonsekwencjami, emocjonalną histerią czy nawet mocno niezręcznymi niekiedy w odbiorze zachwytami Alex nad detalami ciała Jeden lub Trzy, które w połączeniu w naiwnymi refleksjami z cyklu "ojoj, co to się ze na dzieje" wypadały po prostu żenująco. Z drugiej strony rozumiem, że są czytelniczki, którym być może tak narysowane emocje odpowiadają. Niewątpliwą wadą jest jednak w moim odczuciu niespójność w samej strukturze gatunkowej "Falconu". Albo jest to powieść fantastyczna czy nawet dystopia o buncie wobec przemocy i despotycznej władzy oraz o dorastaniu i szukaniu swojego miejsca w świecie - jak cała seria "Kosogłos" czy "Niezgodna", albo romans czy obyczaj o życiu emocjonalnym nieumiejących dorosnąć, rozwijać się i rozmawiać nastolatków z trudnym dzieciństwem. Próba połączenia tych gatunków w taki sposób, jak to jest w "Falconie" rozbija nie tylko fabułę, ale przede wszystkim wiarygodność bohaterów. Katarzynie Wycisk nie sposób oczywiście odmówić wyobraźni i niewątpliwego talentu do tworzenia nowych światów czy fantastycznych postaci, a nawet do snucia ładnych refleksji egzystencjalnych (o uczuciach, ludziach, życiu), ale pisarskiej dojrzałości na poziomie budowania relacji, psychologii postaci czy po prostu w kwestii powieściowego warsztatu (również językowego) jeszcze tej autorce brakuje.

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję organizatorce book tour, Ewelinie Kwiatkowskiej-Tabaczyńskiej ze strony Zaczytana Ewelka oraz autorce, Katarzynie Wycisk.





środa, 15 lipca 2020

"Jedno odchodzi, by mogło przyjść inne" - Renata Kosin "Słowiański amulet" book tour 31 (36/52)

"Słowiański amulet" Renaty Kosin to druga część sagi "Siostry Jutrzenki" i podobnie jak poprzedzająca ją "Nić Arachny" jest to powieść pełna uroku i świetnie napisana. Jeśli tworzyć w literaturze popularnej sagi rodzinne, to powinny one być właśnie Takie.

Jest w powieści Kosin trzymająca w napięciu i pełna stopniowo ujawnianych sekretów historia rodziny Śmiałowskich, która skutecznie utrzymuje uwagę czytelnika, bo jest po prostu bardzo umiejętnie budowana i mądrze odsłaniania. Tajemnice, niedopowiedzenia, zapomniane wydarzenia i ludzie, prawie magiczne rekwizyty, skarby rodu - to one stanowią o niemal kryminalnym napięciu w fabule. Akcja ponownie podzielona jest na dwa plany czasowe, prowadzone równolegle, dzięki czemu poznajemy losy rodziny w latach 20. XX wieku, tuż po pierwszej wojnie oraz w latach 90. XX wieku, więc w czasach, które większość czytelników może odnieść do swoich osobistych doświadczeń i wspomnień. Powieść ma bardzo przemyślane i wiarygodne tło obyczajowe, choć względem pierwszej części zabrakło mi bardzo kultu Mokoszy i starosłowiańskich wierzeń, jest ich bowiem wyraźnie mniej niż w "Nici Arachany" i jakby wraz z nimi odchodzi spora część subtelnej, ale pełnej wdzięku metafizyki, która nadawała ton pierwszej części serii. "Słowiański amulet" jest zatem bardziej realistyczny, choć nie wolny od proroczych przeczuć czy pogańskich zwyczajów, które podtrzymuje w domu tajemnicza znachorka, czyli babcia Arachna. Bogate tło obyczajowe, a przede wszystkim sposób ukazywania relacji i zależności między ludźmi pozostają jednak świetne  w "Słowiańskim amulecie" na obu planach czasowych i to zarówno w skali mikro (rodzina, małe lokalne społeczności, grupy znajomych), jak i makro (naród, społeczeństwo, kraj). Oprócz zawikłanych losów Śmiałowskich, które są osią fabuły, szczególną uwagę zwracają bardzo uniwersalne i trzeba przyznać trafne uwagi o charakterze narodowym Polaków. Ich formułowaniu sprzyja fakt, że zarówno lata 20., jak i 90. były okresem wielkich przemian związanych z odzyskaniem wolności, którą polskie społeczeństwo z różnym skutkiem próbowało udźwignąć. Pod wieloma względami temperatura czasów, ich wyzwania i ich dynamika były więc w latach 20. i 90. XX wieku podobne. Choć rzecz jasna trzeba tu oddać Kosin, że osobność historyczna czy obyczajowa obu tych okresów jest w pełni zachowana, a zarazem wyłania się z nich dość spójny obraz Polaków jako narodu, który nie lubi zmian i żyje w optymistycznej ułudzie, że "jakoś to będzie". Boleśnie aktualnie zabrzmiały mi zwłaszcza niektóre poczynione przez bohaterów powieści diagnozy dotyczące biernej postawy społecznej i obywatelskiej Polaków; choć dotyczyły one czasów tuż po I wojnie światowej, to miałam poczucie, że także obecnie nie są one chybione.

Renata Kosin "Słowiański amulet"

Renata Kosin "Słowiański amulet"

**************************

Renata Kosin "Słowiański amulet"

Jako czytelniczkę ujmuje mnie też w powieści Kosin to, że jest ona mocno skupiona na kobietach i ich losach, na specyfice kobiecego życia i doświadczenia. Nie chodzi tu tylko o kluczową dla całej fabuły postać Michaliny, dziedziczki rodzinnych tajemnic i tradycji, której dorastanie i młodość obserwujemy w "Siostrach Jutrzenki". W "Słowiańskim amulecie" dziewczyna dojrzewa i nadal rozwikłuje rodzinne sekrety z przeszłości, co jest dla niej nie tylko fascynujące, ale też ukorzenia ją jako osobę w świecie, uzmysławiając odbiorcy, jak ważna jest pielęgnacja tradycji i pamięci o przodkach oraz jak dobrze wpływa ona na tożsamość człowieka, który ją zachowuje, jak mocno osadza go to w rzeczywistości. Oprócz Michaliny są jednak w powieści Renaty Kosin również inne niezwykłe bohaterki. Zbuntowana Kasia, która w latach powojennych upiera się, by być lekarzem i pomagać ludziom jak babcia. Pełna mądrości i swego rodzaju magii babka Arachna. Marcjanna, która jako kobieta dojrzała odkrywa na nowo młodzieńczą miłość, a zarazem przeżywa wiele bolesnych strat jako matka. Bogusia, której także przytrafia się trudne macierzyństwo i jeszcze trudniejsza "pomoc" szwagierek. Pojawiają się też zupełnie różne, chociaż powierzchownie identyczne bliźniaczki, które Michalina poznaje na studiach - Ula i Ela. Ciekawą postacią jest również pogrążona w żałobie po synu Klara. Każda z tych bohaterek jest jakby osobną opowieścią ukrytą w opowieści o całej rodzinie. Można nawet opowiedzieć, że w "Słowiańskim amulecie" zauważalne jest (względem "Nici Arachny") pewne przesunięcie punktu ciężkości w fabule w kierunku kobiecości. Były oczywiście i w pierwszej części serii świetne postaci kobiece, ale cała opowieść toczyła się wokół rodu Śmiałowskich reprezentowanego w czasach odległych przez despotycznego Jędrzeja, a we współczesnych - przez otaczanego troską i miłością dziadka Antoniego. Tymczasem w "Słowiańskim amulecie" fabułą mocniej władają kobiety, w latach powojennych najważniejsza jest Arachna, jej córki i wnuczki, mężczyźni podróżują, giną lub pomimo całej swojej zapobiegliwości, pracowitości (Witold) czy uroku i potencjału (Michał) pozostają w cieniu swych kobiet - żon, matek, sióstr, wokół których toczy się i trwa życie rodzinne. Co więcej na bardziej współczesnym planie akcji męscy bohaterowie mają jeszcze mniej do powiedzenia. Najaktywniejszym jest chyba żyjący w rodzinnym domu, w Przytulisku z żoną i córkami, Edek, reszta schodzi do roli postaci epizodycznych, a nawet znika z fabuły (kuzyni Michaliny). I nie jest to wada, bo to jest po prostu saga przede wszystkim o kobietach. Wiele razy myślałam nawet, że młode dziewczyny powinny ją czytać, by wiedzieć, co je spotka - w związku, w macierzyństwie, w rodzinie, w relacjach, w życiu. Być może na nic ich to nie przygotuje, bo prawie nigdy nie jesteśmy dość gotowi na to, co nas spotyka, ale wierzę, że lektura powieści Kosin dałaby im chociaż prawdziwy obraz możliwych dla nich rzeczywistości i losów.

"Słowiański amulet" Renaty Kosin - to wciągająca powieść, pisana przez kobietę o kobietach, uczciwie, niebezkrytycznie, ale z życzliwością wobec ludzi, czasów i przeznaczeń, pisana z wiedzą i mądrością, z dużym wyczuciem co do relacji i emocji. Czekam na trzecią część serii.

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję autorce, Renacie Kosin oraz organizatorce book tour, Andżelice Jaczyńskiej z Czytam dla przyjemności.